Strona główna » 10 lat Krzysia i mama od dekady czyli jak wygrałam 33 mega paczki pieluch.

10 lat Krzysia i mama od dekady czyli jak wygrałam 33 mega paczki pieluch.

Uwaga, uwaga, uczciwie przestrzegam, tekst jest typowo lajfstajlowy (czyli ogólnie o życiu), a nawet parentingowy (czyli szczególnie o rodzicielstwie i dzieciach). Wyklikany głównie na komórce, trochę na tatowym komputerze, bo zapomniałam kabla od swojego laptopa do Polski zabrać. 

Tym razem mało o Kanadzie, a dużo o nas, i to historycznie, a miejscami histerycznie (zwłaszcza tam dalej, o pieluchach)

Sierpień 2017 to miesiąc Krzysia, trzeciego w kolejności w ekipie Kanada się nada, chłopca poważnego bo 10letniego. Większość jego życia upłynęła w Polsce, ale, mogę to napisać z pełnym przekonaniem, w Kanadzie znalazł swoje miejsce.

Opowiem jego historię, dobrze? Zapraszam na 10 lat Krzysia

Pamiętam, że kiedy Krzyś się urodził, w szpitalu było spokojnie, a na zewnątrz trwał gorący sierpień.

Nie byłam specjalnie zestresowana, bo jedyne wiadomości okołoporodowe (w dawce nieprzytłaczającej) z polskich szpitali były wtedy dostępne na forum gazeta.pl, a o blogach parentingowych mało kto słyszał. Ja w każdym razie nie.

Zdjęć z tamtego czasu, pierwszego roku, mam niewiele i w dodatku na wszystkich jesteśmy w chustach i miękkich nosidłach.

W 2007 roku nie było sklepów z chustami do noszenia dzieci, pieluszkami wielorazowymi i wszystkim tym, co dzisiaj jest dostępne na wyciągnięcie ręki. Pierwszą chustę zamawiałam u Kasi z Niemiec, która wystawiała specjalne aukcje na allegro, żebyśmy mogli  ją kupić.

Dwa pierwsze lata to był czas kończenia studiów i chustoześwirowania. Miałam około 10 chust, różnych, kolorowych, z lnem, z wełną, z jedwabiem. Kupiłam pierwszą edycję Pawi Didymosa,kiedy jeszcze nie kosztowały czterocyfrowo. Nosiłam w pierwszym kaszmirze i miałam nosidło uszyte na wzór niemieckiego nosidła Manduca. Nie miałam wózka. Tzn. był, ale u dziadków, bo Kuba i ja nosiliśmy Krzyśka w chuście.

Pracę magisterską pisałam z rocznym synkiem, codziennie pomiędzy 21 a 22:30 spał w miarę twardo. W innym czasie spał typowo, czyli ku-rozpaczy-rodzica-nie-przesypiam-nocy.

Jeszcze pięć lat temu, będąc w drugiej ciąży, wrzucałam Krzysia w chuście na plecy. Teraz ma 10 lat, brak wad postawy, biega jak szalony i nadal lubi się przytulać. Wierzę, że w dużej mierze dzięki chustom.

Także dzięki chustom zabraliśmy go w góry, kiedy miał 8 miesięcy (mieszkaliśmy w namiocie koło Domu na Łąkach ❤). Padało prawie cały czas, ale to nic.

Skoro o wycieczkach, to w chuście pojechał do pierwszego w Warszawie kina, które organizowało seans dla mam z dzieckiem, na Imielin. Teraz takie atrakcje znajdziesz w wielu miejscach, ale 10 lat temu musiałam się nieźle nagimnastykować w komunikacji miejskiej, żeby z Woli przetransportować się 15 km na południe Warszawy.

Dzięki chustom wreszcie poznałam inne mamy, bo jakoś wśród najbliższych koleżanek jeszcze dzieci nie było (teraz są za to, więc piąteczka kochane dziewczyny, najlepsze się jeszcze wydarzy). Spotykałyśmy się w kościele Świętej Anny, a potem na bardziej zorganizowanych brykankach  w Fundacji Sto Pociech (patrzę, że ta fundacja to równolatka Krzysia, też obchodzi 10te urodziny). Pojawiały się pierwsze doradczynie noszenia w chustach i wielopieluchowania.

To właśnie na chustowych spotkaniach, wśród nieznanych mi wcześniej kobiet z dziećmi, odkryłam, jak wielką moc mają kobiece grupy wsparcia. Może dlatego tak bliskie mi są nasze Polskie Babskie Spotkania

Kiedy Krzyś miał 13 miesięcy, żeby odzyskać trochę równowagi i zakończyć karmienie, pojechałam sama w góry, na kilka dni, z ludźmi z Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich.

Kiedy miał 15 miesięcy, a ja byłam świeżo po obronie mojego mało praktycznego dyplomu, wynajęłam na dwa tygodnie nianię i poszłam na staż- testowanie oprogramowania. Poczekałam jednak z pracowaniem na poważnie do drugich urodzin Krzysia.

Rok 2009, wrzesień, Krzyś zaczął chodzić do żłobka państwowego. Po żłobku chodził jeszcze do przedszkola państwowego, które któregoś pięknego wiosennego dnia przyprawiło mnie niemal o zawał. Wracam z pracy, jestem już pod przedszkolem, a tu patrzę, trzyletni Krzyś siedzi sobie spokojnie na schodkach przed wejściem. Sam!

Okazało się, że panie pomyliły się i wysłały do rodzica nie tego Krzysia, co trzeba, pan woźny się nie zorientował w pomyłce, a dorośli gdzieś zniknęli. Trzylatek zdezorientowany gdzie mama?, wyszedł przed przedszkole, poczekać.

Do teraz nie wiem, ile tam na mnie czekał. I oddycham z ulgą, że nie poszedł sam w świat. I smutno mi, że nikt na ulicy nie zwrócił na małego chłopca uwagi (choć może słabo go widzieli, schody były ukryte w cieniu).

Po tej akcji zabrałam Krzysia z przedszkola następnego dnia.

W kolejnym roku przed-szkolnym poszedł do placówki katolickiej (na warszawskiej Woli jest całkiem sporo różnych placówek, i montessori, i waldorfska i żydowska też). Z tego okresu pamiętam zabawną sytuację. Stoję w kuchni i gotuję, a pięcioletni Krzyś bawi się na podłodze. Coś układa, klocki, misie, takie tam.

Nagle słyszę: Któryś za nas cierpiał rany…. Takie podśpiewywanie przedszkolaka podczas zabawy. Nie powiem, lekko mi się włos zjeżył na karku, złowieszczo to brzmiało, takim ponurym głosem wyśpiewywane.

Ale anegdotka pyszna została na całe życie 😉

A potem to już szkoła. Krzyś poszedł jako 6latek, wtedy mieliśmy wybór, czy zostawić w przedszkolu, czy posłać do pierwszej klasy. Poszliśmy na rozmowy do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Dwie informacje, których mi wtedy udzielono:

  1. edukacyjnie zaawansowany aż miło;
  2. koniecznie znaleźć sposób, żeby miał przyjaciela w swoim wieku.

Z tym przyjacielem to było trudno, bo w pierwszej klasie szkoły muzycznej było 4 chłopców li i jedynie, w dodatku z odległych dzielnic Warszawy. Nie ceniłam wtedy playdates, tak jak teraz.

I chociaż nam nikt w dzieciństwie przyjaciół nie organizował, to dzisiejszym dzieciom jest trudniej czas na kolegów znaleźć, z powodu nadmiaru zajęć. Stąd rada mądrej pani psycholog, żeby rodzic pomógł zorganizować przestrzeń na koleżeństwo dziecka. Make sense, jak dla mnie.

Szkoła muzyczna to wielkie wyzwanie dla dzieci nie-muzyków. Dużo nauki także dla rodzica, żeby dziecku w nauce pomóc. Ale też wszystkie umiejętności muzyczne Krzyś nabył właśnie wtedy i mimo indywidualnej nauki gitary w Vancouver, nie zwiększyły się one znacząco.

Dlaczego posłaliśmy Krzysia do szkoły muzycznej? Powody są dwa:

  1. chciał grać na gitarze;
  2. to szkoła najbliższa naszego warszawskiego mieszkania

Poszedł na egzamin wstępny, zaśpiewał, wyklaskał rytm, napisał, co trzeba, i został przyjęty.

A po pierwszej klasie wyjechaliśmy do Kanady

O kanadyjskich przeżyciach Krzyśka przeczytasz w poniższych wpisach:

  1. Pierwsze kanadyjskie emocje
  2. Polska lekcja w systemie orpeg.pl
  3. Żłobek i szkoła – pierwsze wrażenie

I na koniec smaczek o tych pieluchach. W 2007 wygrałam 33 megapaczki pieluch Huggies. Oraz pakiet szczepionek skojarzonych dla Krzysia.

Na dwa miesiące przed narodzinami Krzysia, magazyn dla rodziców (zabijcie mnie, nie pamiętam, który) ogłosił konkurs na tekst listu do swojego dziecka. Napisałam wtedy list do mojego synka, poniekąd romantyczny.

List się spodobał, pieluchy przyjechały wielkim kontenerem, a my zaoszczędziliśmy sporo pieniędzy. Pamiętam, że w kolejnej edycji można było wygrać voucher na…. poród w prywatnym szpitalu.

OSTRZEŻENIE: Dziś, jak czytam ten list, to jest lekki zgrzyt zębów, więc ten tego, przygotuj się na dużą dawkę sentymentalnych określeń,  ( pamiętam, że wtedy czytałam “Marie jego życia” Barbary Wachowicz oraz listy Sienkiewicza.).

w Warszawie dn. 24 czerwca

“Najmilszy Syneczku, pierwsze moje na tym świecie kochanie,

Jeszcze dwa miesiące a będziesz z nami, maluszku kochany, serca i duszy pociecho. Wzruszonam do głębi, myślą biegnę do Ciebie, który codziennie budzisz się i zasypiasz pod moim sercem, tak blisko a jednocześnie tak daleko. Wyimaginowany obraz Twój  wszystkie myśli moje i uczucia ogradza, kochana moja dziecinko.

Wraz z Twoim tatą jesteśmy przeszczęśliwi, cherubinie nasz jasnowłosy, że narodzisz się w piękny, złocisty sierpniowy dzień jako owoc naszej miłości i czci wzajemnej i ozdoba naszej rodziny. Może będzie to święto Matki Boskiej Zielnej, pachnące miętą i świeżym drożdżowym ciastem Twojej prababci, Krzysiu mój jedyny. Datę tę sam doktor oznaczył i teraz cała rodzina rozmyśla nad konceptem, jak zaprowadzić porządek, kiedy się pojawisz, bo będą to też urodziny mojego papy, Twojego dziadka i imieniny wuja Twojego zarazem.

Dla wszystkich jesteś już teraz promyczkiem, aniołkiem, duszyczką, a zdaniem doktora już teraz słyniesz z prawdziwie męskiej urody. A wiesz, że w ogrodzie dziadkowym, kiedy lato uczyni się zupełnie, rozkwitnie, dzieje się taki widok prześliczny, jakiego cała Polska nie ma? Dziadek nie może się doczekać, kiedy zbadasz najniedostępniejsze tajemnice ogrodu i  domu, który kocha ludzi i kocha też Ciebie.

Już teraz sama myśl o Tobie sprawia w rodzinie kolosalną radość. Serca biją nam głośno na samą wzmiankę o Tobie, jesteś dla nas ładunkiem dobroci i miłości bezustannym.

A do tego czasu muszę się, skarbeńku cudowny, kontentować jedynie radami i  opowieściami doktora, i krzepić nadzieją niedalekiego przecież naszego spotkania, kiedy Twój uśmiech opromieni cały Twój pokój, już wyszykowany, śliczny, jasny, południowy.

Ciężkie jest to oczekiwanie, kiedy z trudem przychodzi mi stać i siedzieć, bo taki jesteś cały poruszony we mnie. Siłę mam jeno aby rozmyślać nad Tobą, moje złoto malutkie, najdroższe, kochane. Chciałbym otulić Cię dłonią niewidzialnej opieki i usunąć z Twej drogi wszelkie nieszczęścia i smutki. Bylebyś miał tam i tu słońce i ciepło i spokój! Niech Ci go nigdy nikt nie mąci. „Jaki będziesz, kim będziesz w swym męskim życiu ?” od tego pytania nie mogę myśli oderwać. Choć pełna jestem dobrych przeczuć  na przyszłość.

Mam tylko nadzieję, że będziesz szczęśliwy, bo z mojego szczęścia Tyś pierwszy syneczku kochany.

Trudno jest mi oderwać się od listownej rozmowy z Tobą, maluszku. W snach codziennie się odwiedzamy, oczom moim jawi się Twój wizerunek, ujmuję  Cię za rękę, za wszystkie paluszki, tulę do serca. Chciałbym Cię wycałować, popatrzeć już na Twoja buzię, nakarmić się Twoim widokiem, rącząt, nóżek, mój mały zdrowasiński. Już na wieki oplotłeś mi się dookoła serca….
Kocham Cię przeogromnie.
Twoja Mama”

Byłabym zapomniała, kogoś może ciekawić, skąd imię Krzyś? Umówiliśmy się z Kubą, że każde z nas przygotuje listę imion męskich i potem sobie przedyskutujemy te, które są na obu listach. Na mojej było około 12 imion: Ignaś, Jaś, Staś i Krzyś, jakoś tak w środku listy. Na Kuby liście było… tylko jedno imię. Zgadnij, jakie 😉

No i jest Krzyś.

A co do pochodzenia hashtagu #momfromdecade. To koleżanka kanadyjska, niania kolegi Maćka, nazwała mnie mamą od dekady. Nie wiem, czemu, ale brzmi to doniośle, wręcz jakby kto w dzwon bił. Miło mi.

100 lat Synku!

PS. Daj znać w komentarzu, czy takie, mocno osobiste posty powinny pojawiać się częściej?

Obserwuj nas na Facebooku i Instagramie. Albo zapisz się na List podlany syropem klonowym.