Strona główna » Droga Sea to Sky, miasto Whistler i Peak to Peak gondola zimą

Droga Sea to Sky, miasto Whistler i Peak to Peak gondola zimą

W Vancouver tradycyjnie nie ma śniegu zimą 2015-2016, więc wszystkie śnieżne zdjęcia, jakimi się z Wami dzielimy, są robione gdzie indziej. Na górkach okolicznych, albo w uroczych narciarskich kurortach, tylko godzinę, dwie jazdy od Vancity.

Poszukamy odpowiedzi na pytanie: Jak wygląda w Whistler zimą? I o co chodzi z tym szaleństwem zwanym Peak to Peak gondola.

Szkoda było, żeby takie piękne okołoświąteczne słońce na zdjęciach przepadło. I samochód wypożyczony na tydzień. Nie mieliśmy w planach nart ani snowboardu, bo to jeszcze był ten czas, kiedy byłam pewna, że dla mnie zjazd z górki na pazurki jest możliwy tylko na sankach.

Whistler, zimowa stolica B.C., znane z Olimpiady 2010 wydało nam się idealnym miejscem na krótką wycieczkę połączoną z saneczkowaniem. Wyczytałam, że górka (mini górka dodam), jest bezpłatna, a zaraz obok jest bezpłatne lodowisko (płatne jest tylko wypożyczenie łyżew). Decyzja była szybka i jednogłośna. Jedziemy spędzić jeden dzień w Whistler zimą.

Oczywiście tuż za rogatkami miasta okazało się, że wcale nie jesteśmy w naszym pomyśle odosobnieni, bynajmniej. Wielce oryginalnie się nie spodziewaliśmy, że w Whistler zimą będą tłumy, bo każdy chce śniegu skosztować. Były tłumy. Połowa Vancouver pewnie się zjechała i drugie tyle na amerykańskich tablicach. Zatem pierwsze zimowe doznanie w miasteczku to była próba załapania się na miejsce parkingowe. Już nieważne, ile kosztuje godzina postoju (a potrafi i 4 CAD), ważne żeby w końcu stanąć, sanki wyciągnąć, zniechęcone i znudzone dzieci wywabić z samochodu i pójść w stronę centrum. W tłumie innych, podobnych nam, odwiedzających. Dobra, trochę się pastwię tymi tłumami, nie było tak tragicznie. Bo na górce kolejek do zjeżdżania nie było, z racji tego, że zadbano o wystarczającą liczbę torów saneczkowych. Zjeżdżanie za free, na własnym sprzęcie! To jest miła odmiana po wszystkich górach, gdzie za saneczkowanie liczą sobie słono, a czasem jeszcze trzeba na miejscu wypożyczyć sprzęt, bo na własnych sankach nie pozwalają zjeżdżać, choćby nie wiem, jak były solidne.

A koło górki jest zaraz lodowisko, malutkie, ale przyjemne. Ma nawet wydzielone mini boisko do hokeja. Kaski są za darmo do pobrania, wypożyczenie łyżew kosztuje nieco powyżej średniej vankuweryjskiej, ale co tam. Ja na łyżwy jestem zawsze pierwsza.

Po uciechach zimowych wybraliśmy się na spacer w poszukiwaniu jedzenia. Bo oczywiście z przygotowanym przeze mnie w domu prowiantem, to Krzysiek może co najwyżej zapozować do zdjęcia. Jednego.

Zamiast zupy jakieś, ciepłej, pożywnej, znalazłam jednak prawdę. O sobie.

W Whistler zimą zostało mi po raz pierwszy uświadomione, jak starą kobietą jestem.

Tak, tak drodzy moi, złapał mnie pan naganiacz z salonu kosmetycznego, łowiący spacerujących na swój włoski akcent i natychmiast zadał mi pytanie: czy chcę wyglądać młodziej? No pewnie, że chcę, więc poszłam za nim, usiadłam na fotel, coś mi tam wklepał pod jedno oko. Czekam, ale najwyraźniej za wklepanie pod drugie oko trzeba by zapłacić, więc się pytam, co dalej. Czuję, że mi skóra pod okiem się naciąga, wyglądam tak, jak kiedy czasami maseczkę kładę na twarz, a Maciek komentuje: O, mama ma pajecyne.

Czy to już? Czy tylko kremy przeciwzmarszczkowe? Albo botoks? Pewnie tak. Pan kosmetyczek tłumaczy mi, dlaczego powinnam o siebie zadbać, chociaż właściwie to już i tak za późno, czas zrobił, co miał do zrobienia z twarzą moją. Się za wiele nadgonić nie da, ale można próbować przy pomocy tych wszystkich super kosmetyków, co pan je ma na półeczkach. Niestety nie dałam panu zarobić, ale nie mam wyrzutów sumienia, bo zaraz za mną do salonu wparadowała pani w futrze, z fryzurką tlenioną i okiem zrobionym, więc ona na pewno wie, jak się należy w salonie kosmetycznym zachować. I co kupić, a potem gdzie wklepać. Ja nie wiem.

Koniec offtopa kosmetycznego z Whistler.

Reszta to już zabawy na śniegu, nienachalna muzyka i góry w milczeniu patrzące na to wszystko. W nosie mają botoks. Ja też. Na razie.

Ale na wszelki wypadek wklejam zdjęcia beze mnie ;D

 

Whistler_Winter 2015
W Whistler zimą 2015
W Whistler zimą 2015
W Whistler zimą 2015

Whisler jest jednym z falgowych miejsc w Kolumbii Brytyjskiej, a kolejka górska Peak to Peak Gondola atrakcją dla małych i dużych.

Bo tak jest i już. Nie dyskutuj!

My postanowiliśmy przejechać się nią zimą, robiąc przy okazji rekonesans pod następny sezon narciarski.

I napiszę tak – jest co oglądać. Zdecydowanie warto wjechać na szczyt, a właściwie nawet dwa szczyty (w końcu nazwa zobowiązuje), bo najpierw kolejka wynosi nas na Whistler Mountain, a potem najdłuższym na świecie odcinkiem kolei linowej możemy dostać się na Blackcomb.

Info praktyczne

Jeśli jesteście w Whistler i nie wiecie, dokąd iść, żeby dojść, to w samym centrum jest informacja turystyczna. Peak to Peak ciężko przegapić, bo widać ją z wielu miejsc w miasteczku.

Bilety nie są tanie, ale porównując je do wjazdu na Grouse Mountain,warte swojej ceny. Nie ma biletów rodzinnych [dziwne, hm]. Ponieważ my pojechaliśmy w samym środku ferii wiosennych, było sporo narciarzy, ale na szczęście nie musieliśmy przesadnie długo czekać. Jakby ktoś się zgubił na placu, to pierwsza kolejka, do której trzeba wsiąść,  to ta po prawej stronie, stojąc w kierunku gór 🙂

Jedziemy do góry jupiiii

I potem już długa jazda do góry. Po drodze mija się część dla początkujących narciarzy, a wielkie znaki informują, żeby ci, co tylko na wycieczkę jadą, bez nart (czyli my), nie wysiadali. I chociaż kusiło, bo waniliowy zapach bobrowych ogonków dotarł aż do wagonika, grzecznie przeczekaliśmy stację w 1/3 drogi na szczyt. A na szczycie proszę państwa wszystko czego dusza zapragnie. Nawet gry komputerowe czy też gameboyowe dla dzieci. I kawa. I kafeteria.

Ale przede wszystkim widoki, w końcu to dla widoków się Peak to Peak jedzie.

Jak się napatrzymy na Whistler Mountain (czy też pospacerujemy), to czas na clue programu czyli kolejkę łączącą Whistler Mountain z Blackcomb. Można jechać wagonikiem normalnym albo wypasionym. Wypasiony to taki ze szklaną podłogą, ale nie polecamy, bo nas rozczarowało. Specjalnie czekaliśmy około 10 minut na taki wagonik, a szklana podłoga okazała się być oknem w podłodze, wielkości chusteczki do nosa i osłoniętym wysoką barierką (Maciek nie sięgnął). Nie warto.

Na szczycie Blackcomb kolejne panoramki lub sporty zimowe. Jedzenie też jest 🙂

Żeby wrócić zimą do punktu, gdzie startowaliśmy, trzeba znowu przejechać się Peak to Peak na Whistler Mountain i potem w dół. W lecie jest więcej opcji, gdzie można zacząć i skończyć przyjemną wycieczkę.

Ze zdjęć wynika –  Peak to Peak zimą robi mocne wrażenie!

A na koniec zostawiłam deserek, czyli co zrobić, jak chcesz góry zobaczyć, a nie chce ci się iść. Nawet do gondoli Peak to Peak się nie chce.

Czy autostrada może być atrakcją turystyczną?

Drogą Sea to Sky no musisz się przejechać. Nawet jeśli nie do Whistler, tylko gdzieś bliżej (do Squamish na ten przykład, lub Britannia Mine Museum).

Ta droga (autostrada) to zabytek sam w sobie. Ale nie bój się, że asfalt jest w stanie historycznego rozkładu, nic z tych rzeczy. Drogą jedzie się szybko, mimo kilku zwężeń po drodze i faktu, że tłumy nią jeżdżą, tłumy, co śnieg podziwiać chcą, a zimą na snowboard do Whitler wyskoczyć.

Góry wpychają się na pierwszy plan, z drugiej strony Pacyfik nie daje o sobie zapomnieć.

Możesz się zatrzymać na którymś z punktów widokowych, z mapą panoramkę zrobić. Z drogi można zjechać do wielu popularnych kempingów. My mamy zamiar wybrać się na wiosnę na taki, co się znajduje w Alice Lake Provincional Park. Kilka wyjść w góry zrobiliśmy właśnie od tej szosy wychodzących. Przy drodze są także miejsca do dziennego piknikowania, w towarzystwie np. pięknych wodospadów.

W wielu miejscach, w miastach, są najpopularniejsze fast foody i kawiarnie, więc na prawdę nie musisz się specjalnie z samochodu tarabanić, żeby wycieczkę pełną ochów i achów, a przy okazji okraszoną kawką z Timsa popełnić.

Ale jeśli jednak jesteś z tych, co to samochodem się nie wożą, tylko bardziej na sportowo, to już spieszę donieść, że Sea to Sky da się jechać rowerem.

Widzieliśmy takich, co jechali, zimą też. Chyba nie do Whistler, bo to jednak ponad 120 km w jedną stronę, ale bliżej a i owszem. Szosa do Whistler ma przewyższenia do pokonania, to dalej, w okolicach miasteczka Pemberton robi się bardziej stromo, co mi swoją drogą przypomina Norwegię i wyjazd na Drogę Trolii.

Jechaliśmy już wielokrotnie i mimo znaków, że miśki wychodzą na drogę, żaden się nam przed maską samochodu nie zatrzymał. Ale jednego widzieliśmy, jak szedł bokiem, po zboczu Szefa.