Strona główna » Pierwsze kanadyjskie emocje dzieci. Oswajanie (się i) języka.

Pierwsze kanadyjskie emocje dzieci. Oswajanie (się i) języka.

Nie zliczę, ile razy pisałam ten post. Wersja, którą teraz czytasz, powstała podczas trzeciego lata w Kanadzie.

Najpierw były krótkie notki na blogu, które czytała najwyżej rodzina. Najważniejsze pytanie, jakie dostawaliśmy w pierwszych dniach pobytu w Vancouver brzmiało: jak dzieci?

Miałam nikłe pojęcie o blogowaniu i “klikalności”, więc pisałam tak po prostu. Myślę, że już nigdy potem posty nie były tak emocjonalne i osobiste.

To są wspomnienia z Vancouver, z początku początków, z sierpienia i września 2014.

Jeśli dopiero planujesz emigrację do Kanady, zwłaszcza z rodziną, gorąco cię zachęcam, poczytaj, jak wyglądały nasze pierwsze dni w Vancouver.

Minęło pierwszych pięć dni w Vancouver i padły pierwsze tęskne słowa z ust Krzysia: szkoda, że tu nie ma babci…

I nie wiem, jak się zachować. Na studiach mnie nauczyli całego mnóstwa rzeczy, mało przydatnych tutaj.

Cała nasza rodzina pierwszy raz sama, tak daleko. Nie znamy nikogo, a nikt nie zna nas, bo co to ten moment rozmowy na Skypie z pracodawcą Kuby.

Żeby się odezwać do tych, co w Polsce zostali, próbuję otworzyć komputer, ale słyszę żądanie o bajkę. Trudno, rodzic musi dawać przykład i emaile spadają na dalszy plan. Z hukiem spadają.

Emocji tyle, że ciężko w sensowną historię ułożyć. Ale spróbuję. Zapiszę nasze oswajanie się, a zwłaszcza chlopaków.  Będą łzy i ciekawość. Tęsknota i duma. Sporo strachu, a więcej życzliwości.


Ustalenie planu emigracji trwa “na żywca”, a pierwsze kanadyjskie emocje nie pomagają, oj nie.

Praca załatwiona z Polski, a mieszkanie i tak tymczasowe, została szkoła dla Krzysia i żłobek/przedszkole dla Maćka. Niby mało, ale w praktyce okazało się, że właśnie te tematy przewijały się jesienią 2014 najczęściej.

Zupełnie nie byliśmy przygotowani na emigrację dzieci.

Ty bądź mądrzejszy!

Oswajanie szkoły i szkolnych emocji – jest strajk nauczycieli i co im zrobisz?

Krzyś (lat 7)

To dopiero wyzwanie dla nowoprzybyłych. Lądujesz w Vancouver, a tu nauczyciele strajkują.

Tak na dzień dobry dostaliśmy kawałek kanadyjskiej demokracji do oswojenia (się).

Vancouwerczycy organizują dla dzieci strike camps, co śmiesznie brzmi, jakby to przetłumaczyć na polski. Chodzi oczywiście o obozy na czas nauczycielskiego strajku, ale z drugiej strony może nowych Wałęsów tam chowają (strike camps=obozy dla strajkujących)?

I spróbuj w taki czas zapisać dziecko do szkoły w tutejszym kuratorium (bo to chyba kuratorium jest, hmm…) – do District Registration and Placement Centre, kiedy strajkujący nauczyciele siedzą na leżakach przed ośrodkiem.

Rejestracji wtedy dokonują dyry i dyrdyry, wicedyry i inne szkolne oficjele, pełne dobrych chęci, ale niezaznajomione z tematem. W efekcie spędziliśmy tam 2 godziny, a i tak musimy wrócić.

Ale, ale, Krzyś poszedł sam pisać test, rysować i rozmawiać po angielsku z panią. Przez całą godzinę! Pani pokazywała różne obrazki, a on je po angielsku nazywał, pytała go o imię, żeby narysował rodzinę, i były też obliczenia, ale bez odejmowania pod kreską (nie wiem, czemu, ale wyraźnie zaznaczył, ze odejmowania pod kreską nie było, chyba powinnam się zapytać matematyczki z polskiej szkoły, o co kaman?).

Wyniki tego wstępnego testu z angielskiego (oraz, na to wygląda, z matematyki również) to jest opis, który zostanie przesłany do naszej szkoły rejonowej, gdzie na tej podstawie przydzielą Krzysiowi dodatkową pomoc w angielskim (teacher support).

Przyszło też do nas pismo, że Krzyś jest w programie szkoły polskiej on line, więc zaczynamy edukację domową w zakresie klasy drugiej polskiej szkoły. Się nie wywinie, choćby chciał.

Jak Krzysiek pierwszy raz poszedł na zajęcia strike camps, przesiedziałam dwie godziny w pobliskim Starbucksie, gryząc paluchy z nerwów.

Chyba ze trzy razy podałam nauczycielom mój numer telefonu. Ale za to potem byłam z syna taka dumna, jak nie wiem co!

Trochę się zdziwił, kiedy poszliśmy na zajęcia do kościoła, a nie do szkoły, czy community centre (skrzyżowania domu kultury i biblioteki), ale kościół był pięknie położony, nieprzypominający z wyglądu żadnego znanego obiektu sakralnego.

Przyjęto nas po amerykańsku (a może powinnam napisać: po kanadyjsku?), czyli z otwartymi ramionami, szerokim uśmiechem, pytaniami: skąd jesteśmy, jak się tutaj znaleźliśmy i dlaczego.

Wytłumaczyłam, że Krzyś owszem zna angielskie słówka, ale za wiele sam nie powie, choć jest po zajęciach pełen chęci i się dopytuje: Mamo, a jak poprosić o pizzę?Mamo, a nie podziękowałaś po angielsku [już mnie skubany poprawia].

Okazało się, że podczas zajęć jedną grę znał z Polski, że chłopcy go zaprosili do zabawy w berka (przynajmniej tak odgadł, bo nie zrozumiał) i że zjadł marchewki (ach ten nieoceniony wpływ rówieśników, hehe). Ma już swojego ulubionego kolegę, z którym się podzielił kanapką z masłem orzechowym, co osobiście lekko mnie zdziwiło, bo był znak przekreślonego orzeszka i ogólnie w kanadyjskich placówkach jest najczęściej no peanut policy (winna: alergia).

Bywa i tak, że emocje i nieznajmość języka nie przeszkadzają, a wręcz pomagają. Pomagają robić z siebie funny boya (klasowego klauna), co niekoniecznie jest mile widziane na zajęciach.

Oczywiście gadka wychowawcza z naszej strony była, ale też nie uważam, żeby to było jakieś nadzwyczajne wykroczenie, ot po prostu mały chłopiec, wrzucony w nową rzeczywistość, radzi sobie jak może, raz lepiej raz gorzej.

Jest dobrze, myślę, w nowej kanadyjskiej szkole wysiedzi.

Szkoła zamiast na początku września, ruszyła 22/09/2014.

Rząd prowincjonalny oddał rodzicom pieniądze, które zapłacili, posyłając dzieci na zajęcia zorganizowane (strike camps) w tym czasie, kiedy te powinni być w szkole. My dostaliśmy przelew czekiem na 400 CAD.


Oswajanie żłobka/przedszkola

Maciek (lat 2,5)

Kiedy przyjechaliśmy, Maciek został wpisany na listę żłobka, daycare, z terminem przyjęcia na listopad 2014. Najpierw był mój wielki opad szczęki, że tak trudno o opiekę nad dzieckiem do lat 3, a potem wielkie zdziwienie wszystkich, że nam się udało Maćka gdzieś wcisnąć. Szczęście początkującego emigranta?

Trochę gorzej nam poszło z językiem, a właściwie językami.

Ma swoje zdanie na temat całej przeprowadzkowej sytuacji, ale skąpi słów zarówno po polsku jak i po angielsku. Potrafi prychnąć, krzyknąć, dać wyraz dezaprobaty.

Za to mówi Hi i uśmiecha się do ludzi.

  • Mama jeje taktu – Mamo, zaśpiewaj piosenkę o zegarze
  • Tata plo? – Tata pojechał rowerem do pracy?
  • Mama koko – tutaj w zależności od kontekstu i intonacji: Mamo, poproszę jajko sadzone. / Mamo widzisz tego ptaka?
  • Mama kapko? – Poproszę soczek jabłkowy
  • Tak, chluuuuuup.… – Tak, chcę pić wodę

I jeszcze całe mnóstwo innych, własnych dźwięków.

Jak ktoś do niego mówi po angielsku, to jest zdziwiony, ale nie boi się.

Ale co ja tam wiem, sama się boję gadać.

W dodatku jak tutaj nie zgłupieć, kiedy jest się 2,5 latkiem, całe życie się słyszało, ze psy robią hał, hał, a nagle tutaj wow, wow, świnie chrum chrum, a tutaj oink, oink, no każdy by się pogubił, c’nie?


Tutaj przeczytasz więcej o pierwszej jesieni w przedszkolu Maciusia


Krzysiek i Maciek kontra reszta

Chłopaki na placu zabaw tworzą coś tworzą coś w rodzaju obozu polskiego, i np. utrudniają dostęp innym dzieciom do zabawek. Inne dzieciaki jakby nie istniały. Puszczają hamulce, bywa, że jest jazda bez trzymanki, choć właściwie nie wiem, czy powodem jest przyjazd do Kanady, czy raczej ogólnorozwojowy foch-bunt dwulatka czy siedmiolatka.

Kanadyjskie dzieci mają od maleńkości wpojone grzeczne zachowanie się i dzielenie, ale nasi chłopcy, wciąż w szoku poprzeprowadzkowym potrafią bardzo emocjonalnie zareagować. I jest klops.

Z jednej strony zaciekawieni, chętnie by się przyłączyli do zabawy, do dzieci, ale jak już się przyłączą, to wszystko chcieliby tylko dla siebie.

Jeszcze nie wiem, czy w obecności innych dzieci i ich rodziców mówić do nich po angielsku, czy po polsku, i w rezultacie często mówię po angielsku i zaraz tłumaczę. I o ile Maćkowi jest to obojętne, to Krzysiek zaznacza, że on jest Polakiem i będzie mówił po polsku.


Te pierwsze kanadyjskie emocje co w tej małej, małej siedzą głowie, pędzą jak szalone, gdzieś tam werbalizują się po drodze, mniej lub bardziej właściwie.

A ja? A ja staram się działać intuicyjnie, let them be little (pozwolić im być małymi).

I czekać.

Rok później jest łatwiej.