Strona główna » Po pierwszym roku o szkole rozważania.

Po pierwszym roku o szkole rozważania.

Tak sobie myślę, że jednak jak rodzina zjeżdża na emigrację, to głównym znakiem zapytania jest, jak się dzieci dostosują. I jak wygląda kanadyjska szkoła podstawowa, tudzież inne przybytki oświaty kanadyjskiej.

Pytanie o szkołę jest nawet ważniejsze, niż o matko, co z pracą, albo gdzie ja znajdę mieszkanie, które nie jest trochę bardziej posprzątaną piwnicą.

Zatem jak się zaczynało bloga emigracyjnego rok temu, to siłą rzeczy pierwsze posty były głównie o naszych dzieciach, a jak się zaczęła szkoła, to głównie o dzieciach w szkole.

Jeśli ktoś nie wierzy, zerknijcie na posty z września/października 2014 gdzie Krzyśkowo-Maćkowe emocje w placówkach wychowawczych są myślą przewodnią. I to jest naturalne, w końcu to dzieci, i to nasze. Więc pisać o nich będziemy dużo.

Szkoła w Vancouver się wtedy zaczęła, jesienią, tak jak wszędzie. Wróć, jednak nie tak, jak wszędzie, bo później, gdyż na początke czekał nas strajk nauczycyieli.

W postach blogowych przewijało się moje ach i och wymieszane z rozczarowaniem, żeby za słodko nie było (bo nie było). Ciężkie chwile wynikały bardziej z faktu, że to początki życia w Kanadzie, niż kanadyjską szkoła jako taką.

A w czerwcu 2015 zapytaliśmy Krzyśka którą szkołę woli: warszawską czy tutejszą. Zdecydować nie umiał. Przynajmniej nie tak jednoznacznie, na 100%.  Z słów jego wyłapaliśmy najważniejszą przewagę kanadyjskiej: miał więcej kolegów.

Rok szkolny 2020/2021 zaczynamy w Polsce. Dlatego zerknęłam do tego posta, powspominałam i go trochę wygładziłam. Mam nadzieję, że aktualizacje przydadzą się Wam podczas planowania życia w kraju klonowego liścia.

Wszystkie posty o doświadczeniach z kanadyjską edukacją znajdziesz w kategorii Dzieci w Vancouver

W kanadyjskiej klasie Krzysia dzieci były wymieszane rocznikowo

Był w klasie z dziećmi młodszymi od niego (klasa pierwszo-druga). W Warszawie był w klasie pierwszej jako sześciolatek, głównie z siedmiolatkami. I było mu tam ciężej, ze starszymi od niego.

Rok różnicy w górę robi różnicę, się okazuje.

Nie tylko w kontaktach międzydziecięcych było ciężej, także z nauką nie było za lekko.

Większe wymagania akademickie czyli w Polsce się trzeba uczyć

Zdaniem Krzyśka, z nauką nie było lekko w klasie pierwszej, w 2013/2014, bo w polskiej szkole tej nauki było po prostu za dużo jak na przeciętnego sześciolatka.

Wiedzy było za dużo, zadań domowych za dużo, wymagań za dużo. Ruchliwy sześciolatek musiał siedzieć w ławce grzecznie, czytać z książeczki ładnie i pisać czcionką polską jedyną właściwą. O polskim zwyczaju pisania tzw pisanką polską (któż nie pamięta tych szlaczków) rozmawiałam zresztą z kanadyjską nauczycielką Krzyśka. Biedna, miała trudności z odcyfrowaniem, o jaką literę chodzi.

Podręczniki, zadania domowe i cięzkie plecaki

W podstawówce w Vancouver zadań domowych nie miał w ogóle. Choć to z kolei też nieokreślony niepokój we mnie wzbudzało, no bo jak to, choćby zdanka, ćwiczonka, nie? Z zadań domowych to Krzysiek miał czytanie książeczek, ale nie żeby lektury obowiązkowe, i później test ze znajomości tychżetylko takie zwykłe książki o zwykłym życiu, czasami tekturowe, czasami broszurowe, z dużą czcionką i kilkoma zdaniami.

W Polsce dla jednego dziecka komplecik na rok to około 300 zł, na dwoje to już 600 zł, uchu.

W Vancouver zapłaciliśmy na początku 25 CAD za wszystko, WSZYSTKO, serio, nic nie musieliśmy kupić, ni ołóweczka najmarniejszego, żadnego zeszytu.

Na koniec roku Krzysiek przyniósł stertę prac plastycznych, kartek z pisaniem, matematyką, wszystko, co w szkole zrobili.

Okazuje się, że dzieci wcale nie muszą mieć takich super wypasionych, podręczników, żeby się uczyć, no nie muszą.  

Tak sobie myślę, że te nasze polskie kolorowe bardziej przeszkadzają, bo za dużo opowiadają, odkrywają, podają na tacy, ograniczając wyobraźnię.

A pusta biała kartka, czyste formy, to wszystko aż kusi, żeby napisać więcej, pokolorować bardziej. I tutaj w księgarni kolorowych podręczników nie znajdziesz. Są czarno-białe, często na kartkach z recyklingu, ekologicznie uświadamiając jednocześnie dzieciaki.

Nie ma podręczników, zatem odpada problem ciężkiego plecaka.

Krzysiek w plecaku nosił te książeczki do domowego czytania (waga piórkowa) i pudełko śniadaniowe. I dwa razy w tygodniu strój na wf.

Plecaki zostawały na wieszakach wraz z kurtkami, butami na zmianę (jak ktoś chciał i miał, nie żeby kacie szkolne były wymagane), parasolkami.

Wieszaki są tuż przy wejściu do klas, nie ma żadnej groźnej woźnej co to wszystko wie i wszystko może, a najbardziej to zrugać uczniaka, że u kurtki urwany jest ten dzyndzel, co się za niego wiesza (kurtkę, nie ucznia).

Groźnego to ja nie spotkałam w szkole nikogo.

A wierzcie mi, przez rok w polskiej szkole zdarzało mi się, dorosłej, bać rozmowy z ciałem pedagogicznym. Groźne było miejscami to ciało, tak jakoś na mnie z góry patrzące, że co ja tutaj z czym do ludzi, a w ogóle to muszę napisać podanie.

Nauczycieli Krzysia tutaj bardzo lubię, szanuję, z jego wychowawczynią mogłabym się zakumplować. Bo i takoż mnie, jako rodzica, po ludzku traktują bardzo, że się nie boję wcale. A przecież powodów do strachu było – czy się zaaklimatyzuje, czy mówić będzie po angielsku, czy zda do następnej klasy.

Nasza szkoła jest jakaś inna?

Napisałam ten post, wspominając pierwszy rok szkolny. Potem napisałam jeszcze całkiem sporo szczegółowych tekstów o szkole, żłobku i przedszkolu w Vancouver. Dzisiaj to na Instagramie zamieszczam większość relacji z polskiej szkoły chłopaków i opowieści o tym, jak się żyje na dwa kraje. Dołącz do nas na Instagramie, żeby być na bieżąco!

A jeśli masz pytania, śmiało pisz tutaj. Prędzej czy później, ale odpowiem 😀