Strona główna » Dragi i jak wygląda walk-in clinic czyli kanadyjska przychodnia

Dragi i jak wygląda walk-in clinic czyli kanadyjska przychodnia

Akcja odświeżania bloga 2017 i łączenia treści. Żeby było łatwiej czytać. Połączone dwa posty: o przychodni rejonowej Raven Song Health  Community Center oraz o przychodni typu walk-in. I trochę o aptece.

Do odwiedzenia pielęgniarki szykowałam się od początku pobytu.

Bardziej, żeby się zorientować, o co chodzi, niż z rzeczywistej potrzeby.

Przychodnia społeczna, czyli Raven Song community health centre, jest na szczęście blisko naszego mieszkania. Spacerkiem 5 minut.

Pierwsze wrażenie było miłe, bo zadzwoniła do nas pielęgniarka, wypytywała o sporo rzeczy przez telefon, umówiła nam wizytę. Na miejscu też wszyscy bardzo mili i pomocni, kolejek dużych nie ma, choć widać że to przychodnia dla tych z mniej zasobnym portfelem.  Sam budynek, jego wyposażenie, no cóż pamięta pewnie lepsze czasy, powiem szczerze, że lekko się zdziwiłam, kiedy Maćka zmierzono na korytarzu, bo tam ustawiono te przyrządy, a nie w gabinecie. Dobra, wiem, że nie należy sądzić po pozorach, po prostu mi się zatęskniło za kolorową poczekalnią prywatnych Luxmedów i innych Medicaverów, gdzie był ful zabawek, a komputer doktora nie wyglądał jak z epoki kamienia łupanego. Tak to tylko piszę, żeby Wam dać jako taki obraz 🙂

Ciekawostka – tutaj zwracają pacjentom opłatę parkingową, ha!

Z kolei po porównaniu kalendarzy szczepień wyszło, że wszystkie szczepionki, które w Polsce są dodatkowe (i mocno bijące po kieszeni, kto szczepił, ten wie), no więc te wszystkie szczepienia są tutaj opłacone przez Medical Service Plan, czyli tym ubezpieczeniem medycznym, który jest podstawowy i my go mamy 🙂

Maćka czeka szczepienie przeciwko menigokokom, którego w Polsce nie robiliśmy (koszt chyba z 1000 pln). Poza tym waży w normie, wysoki jest z lekka poniżej średniej. Idziemy na wizytę za tydzień.

Możemy się też bezpłatnie zaszczepić na grypę – co tydzień jest tzw. Tuesday Flu Clinic, gdzie przychodzisz z ulicy i możesz się zaszczepić. Zaszczepić się też możesz w wielu tzw. supermarketach aptecznych (drug store, ja to nazywam supermarket apteczny, bo jest skrzyżowaniem Żabki, Rossmana i apteki, oraz w przypadku sklepu najbliżej nas, również poczty!). Szczepienia oferowane są także w community centre, wszystko, żeby ludziom życie ułatwić i zapobiec rozprzestrzenianiu się paskudztwa.

Dla przypomnienia nasza sytuacja ze służbą zdrowia wyglądała tak – dzieci były zapisane do państwowej przychodni na ul. Płockiej w Warszawie, do pediatry. Maciek został dopisany do pacjentów tylko dlatego, że od 2007 Krzysiek był pacjentem doktora Łodygi, bo tak to lista była pełna.W sumie ok, lekarz sensowny, przychodnia blisko, tłumnie, numerki na godziny wydawane z rana, najlepiej się osobiście rejestrować. Powiedziałabym, standard.

Oprócz tego korzystaliśmy z abonamentów firmowych najpierw w Luxmedzie (lepiej), potem w Medicoverze (gorzej) – dało radę,szczególnie ze specjalistami, chociaż czasami terminy takie że zapomnij. Standard.

Więc nasze pierwsze zderzenie ze standardem w Vancouver wygląda tak, że po dwóch miesiącach dostaliśmy karty zdrowia i możemy się leczyć niejako państwowo.

Do tej pory mieliśmy ubezpieczenie wykupione w Polsce, turystyczne, ale najbardziej rozszerzone (chyba ze 3 000 zł nas kosztowało), ale to konieczność,

bo jak nie masz kanadyjskiego ubezpieczenia zdrowotnego, to nie ma bata, w razie choroby bankrutujesz, płacąc za wszystko z własnej kieszeni. Zdrowie w Kanadzie kosztuje.

serio
Podobno są nawet negocjatorzy, którzy w razie takich sytuacji negocjują spłatę świadczenia medycznego (sic!) pomiędzy nieszczęśnikiem a szpitalem.

Ubezpieczenie to MUS.

Do nas przyszły eleganckie karty BC Health Cards i teraz szukam dla nas lekarza rodzinnego, czyli takiego, który będzie dla całej rodziny pierwszym kontaktem.

Nie ma podziału na to, czy to pediatra, czy też internista dla dorosłych; przynajmniej tak mi się wydaje……

Korzystam z takiej strony szukając lekarza, którzy przyjmują nowych pacjentów. Jak znajdę, to nas zapiszę.

Oprócz tego są jeszcze tzw. walk in clinic, czyli przychodnie, gdzie możesz skorzystać z porady lekarza na miejscu, nawet jak nie jesteś do niego przypisanym pacjentem.

Trudno jest zapisać się do lekarza rodzinnego. Kiedy jesteś “na chwilę” w Vancouver, pozostaje kanadyjska przychodnia dostępna dla wszystkich, na zasadzie, kto pierwszy, ten krócej czeka.

Postanowiłam korzystać z faktu, ze mam elastyczny czas pracy (hęhę) i mimo długiego oczekiwania wybrać się na wizytę do walk-in clinic, czyli przychodni, gdzie nie trzeba się wcześniej umawiać na wizyty.

Poszłam do tej, kilka osób mi o niej mówiło, trzeba było spróbować. Weszłam, przedstawiłam się, pani wzięła moją kartę BC Health Card, przejechała tą kartą w czytniku i mówi, że niestety czas oczekiwania na wizytę to prawie dwie godziny i żebym sobie poszła gdzieś coś pozałatwiać albo na kawę i wróciła. No ale dobra, na kawę się nie wybieram, postanowiłam zostać i poobserwować.

Pierwsza obserwacja – lekarze nie noszą fartuchów, przynajmniej nie wszyscy, druga obserwacja – lekarze cały czas są w ruchu, serio, przemieszczają się wszyscy, a nie że tylko recepcjonistka lata.

Jakieś to inne od polskich przychodni, gdzie z reguły jak się ktoś biega, to to na bank pacjent, poddenerwowany, że no co kurcze blade, co tak długo.

Czekam i czekam, standardowy czas wizyty to około 10-15 min, choć widziałam jak mały chłopiec co się ojcu lał przez ręce, chyba z 40 minut był badany, a na końcu przyjechała po niego karetka 🙁

No ale dobra, wchodzę i ja, 2 godziny odczekałam, mówię co i jak, doktórka o azjatyckich rysach zadaje pytanie, czy mam rozszerzony plan medyczny, żebym mogła pójść na masaż, bo to zwichnięcie ramienia, noż jasna cholera! Nie wiem, czy mam, więc na wszelki wypadek mówię, że nie mam. Muszę sprawdzić. Receptę dostaję, wychodzę po 15 minutach. Źle nie było, ale się naczekałam. Może trzeba było jednak pójść na tę kawę.

Potem apteka.

Są albo takie osobne apteki (koło nas jakaś taka niepozorna, chybaby się bała do niej wejść), albo kombajny apteczne, czyli np. Shoppers Drug Mart, apteko-drogerio-spożywczak w pobliżu. Idę i mówię, że ja pierwszy raz, i żeby mi wytłumaczyli co mam robić, bo mam tylko tę kartkę A4 z wypisanymi lekarstwami. No to się mnie pytają czy mam rozszerzone ubezpieczenie, sic, no widzicie sami, wszędzie to samo! Ale tutaj już jestem mądrzejsza i szybko wyciągam coś, co mi kiedyś Kuba dał, kartę znaczy się jakąś na której jest napisane insurance. Widzę błysk zadowolenia w oczach farmaceutki, znaczy się jest dobrze, trafiłam z tą kartą. Mogę albo poczekać na leki 20 minut (o nienienie), albo przyjść później. No to przyszłam później, leki w pełni spersonalizowane i po obniżce (część pewnie pokryło mi to ubezpieczenie, co to nie wiem, czy je mam, a jak je mam, to od czego).

Łykam dragi i się leczę, proszę się nie martwić 🙂