Strona główna » Daj pan wizę czyli jedziemy do Stanów. Jak przekroczyć granicę kanadyjsko-amerykańską?

Daj pan wizę czyli jedziemy do Stanów. Jak przekroczyć granicę kanadyjsko-amerykańską?

Pytanie na dzisiejsze śniadanie: Jak przejść granicę kanadyjsko-amerykańską?

I po co nam to w ogóle?

No właśnie, ciężko jest o mniej absurdalny powód przechodzenia granicy niż konieczność wymuszona przez biurokrację kanadyjską.

Sprawa wygląda tak: żeby przedłużyć/odnowić/wystąpić o inne pozwolenie na pracę w Kanadzie, trzeba się udać się na tzw. Canada Port of Entry, czyli na granicę.

Dlaczego my musimy, skoro mamy Work Permit ważny do lipca 2017?

Musimy, gdyż Kuba zmienił pracodawcę.

A jego dotychczasowy Work Permit był ważny tak długo, jak pracował dla tego jedynego, jednego pracodawcy, który go do Vancouver ściągnął.

Zatem w momencie, kiedy na horyzoncie pojawiła się inna praca (i inny pracodawca) dotychczasowe pozwolenie na pracę staje się nieważne i trzeba wystąpić o nowe.

Zrobić to można tylko w Port of Entry, czyli albo na lotnisku, albo na granicy. Tak czy inaczej trzeba z Kanady wyjechać, żeby do niej wjechać, nawet jak się już w niej jest.

Musimy na lotnisku w Kanadzie, albo na przejściu lądowym zaaplikować ponownie o dokumenty.

Ok, trzeba to trzeba, więc teraz pytanie dokąd jechać?

  • Wylecieć do Polski? Byłoby najlepiej i najprzyjemniej, jednak fakt, że rodzice przylatują lada dzień, sprawia że podróż do Polski w tym momencie mija się z celem.
  • To może do Stanów pojechać samochodem? Do granicy niedaleko, tylko ta wiza do USA, nieszczęsna wiza.

[UWAGA: żeby wyrobić dokumenty na granicy, nie musisz wjeżdżać do Stanów. Możliwe jest wykonanie tzw. flagpole, czyli wyjechanie z Kanady na przejściu granicznym, przejechanie kawałka “ziemi niczyjej” wokoło masztu z flagą, bez wjeżdżania do Stanów i zaaplikowanie o dokumenty na granicy. My chcieliśmy przy okazji zobaczyć Seattle, a o wizę amerykańską i tak planowaliśmy wystąpić]


 

Stanęło na Stanach. Wymyśliliśmy, że pojedziemy do Seattle na jeden dzień.

Żeby móc wjechać do Stanów, potrzebowaliśmy wizy turystyczne.

#1

Poniżej kilka słów o tym, jak wygląda wizyta w konsulacie USA w Vancouver.

→ Wystąpiliśmy o wizy turystyczne dla całej rodziny, pozwalające nam na wjazd do USA. Zrobiliśmy to w Vancouver, wybierając jako placówkę konsulat USA w Vancouver.

→ Najpierw jednak było wypełnianie wniosku o wizę DS-160 na tej stronie. Sporo pisania, dla każdego z nas osobna porcja, chociaż po kliknięciu w Family application część informacji się kopiuje z poprzedniego wniosku. Sporo pytań (więcej dla Kuby, np. w jakich krajach był w ciągu ostatnich 5 lat), mniej dla mnie, dla dzieci jeszcze mniej.

Po polsku info o wizie jest tu.

→ Podczas wypełniania wniosku zaznaczyliśmy, że występujemy o wizę USA w konsulacie w Vancouver. Opłata jest taka sama, jak gdybyśmy o wizę wystąpili w Warszawie.

→ Nie trzeba być rezydentem ani obywatelem Kanady, żeby wystąpić o wizę amerykańską na terenie Kanady. Na stronie jest wprawdzie napisane, żeby o wizę występować w kraju, w którym się mieszka (czyli Polak przebywający w Kanadzie na wizie turystycznej powinien aplikować z Polski), ale jednocześnie piszą, że można umówić się w konsulacie w innym kraju.

→ Po wysłaniu elektronicznej aplikacji, system wygenerował nam potwierdzenia mailowe oraz opcje płatności za wizy.

Postanowiliśmy zapłacić gotówką, co jest o tyle uciążliwe, że musisz ją wyjąć, zanieść do określonego banku i tam wpłacić na przesłane konto.

Ale o tym przekonaliśmy się już po kliknięciu, że płacimy gotówką.

Myśleliśmy, że po prostu będziemy musieli mieć te pieniądze przy sobie, podczas spotkania w konsulacie. Jednak nie, więc piszemy, jakby ktoś miał podobne założenia do naszych.

→ Oprócz aplikacji oraz płatności konieczne były też zdjęcia. Zarówno w formie elektronicznej, jak i przyniesione do konsulatu.

Niby jest tam fotobudka, ale to dla tych co wniosą zdjęcia niepasujące formatem. Więc zdjęcia lepiej mieć.

→ I jeszcze jedno zaskoczenie tuż przy wejściu do konsulatu: nie można mieć toreb ze sobą.

Ani jedzenia. Ja oczywiście zaraz zapytałam się, czy dla dzieci wodę mogę wnieść, i książkę, i klocki Lego. Wyobraźnię mam sporą i doświadczenie też, i wiedziałam, że chłopaki już po godzinie czekania w konsulacie będą głodni i znudzeni.

Zgodzili się, tyle tylko że kazali przy sobie napić się z wnoszonej butelki.

Okoliczne biznesy zwąchały pismo nosem i oferują skrytki, gdzie można torby oraz inne rzeczy, których do ambasady nie wniesiesz, zostawić. Za opłatą.

Sama rozmowa w konsulacie, chyba z trzema różnymi osobami, to już taki standard small talku. Po co do Stanów, co będziemy robić, czy mamy rodzinę w Stanach i co robimy w Kanadzie.

Rozmowa spokojna, bo chłopaki wtedy budowali z Lego na podłodze i się nie wtrącali. Na koniec dostaliśmy info, że mamy wizy i mamy czekać na maila od 3 do 5 dni.

A potem pani urzędniczka amerykańska zabrała nam paszporty.

I to już było mocne, nieprzyjemne zaskoczenie.

Zostaliśmy bez żadnego dokumentu, bo i zezwolenia na pracę były w paszportach.

Umiejętnie pokierowani przez ochronę i żegnani przez urzędniczkę nawet nie zdążyliśmy zaprotestować i otrzeźwienie przyszło dopiero na ulicy.

O żeszkuwłoski. Dobrze, że kilka godzin później na maila przyszło info, że wizy zostały wklejone i paszporty nadane do miejsca, które wskazaliśmy przy składaniu aplikacji.

Paszporty zostały wysłane pocztą (sic!) do urzędu pocztowego. Za dostarczenie do rączek własnych jest dodatkowa opłata.

#2

Ale nic to, mamy paszporty, bierzemy samochód, pakujemy dokumenty do nowego kanadyjskiego Work Permit i jedziemy na granicę.

Na przejściu celnik amerykański zadał kolejny zestaw pytań z cyklu five w’s, czyli po co, do kogo i na jak długo.

Powiedzieliśmy, że do Seattle, że wracamy wieczorem, więc celnik kiwnął głową, nalepkę przykleił na szybę i kazał jechać do drugiej kontroli. Takiej w budynku, ze sprawdzaniem odcisków i robieniem zdjęć. Kolejni urzędnicy i kolejne rozmowy, nic poważnego, możemy wjechać do Stanów, tylko jeszcze opłata za white papers. I tu nas macie – nie mamy bladego pojęcia, co to są te białe papiery, które nam obok wizy wkleili, wygląda to jak kolejny rodzaj pozwolenia, w naszym wypadku ważny do sierpnia 2016 (a same wizy ważne 10 lat).

Ten dzień spędziliśmy w Seattle, w Muzeum Lotnictwa, ale o tym będzie kiedy indziej.

#3

Na razie wracamy na granicę, wracamy do Kanady.

Zaraz na przejściu, po pytaniu ze strony celnika kanadyjskiego, jaki jest nasz status w Kanadzie, zostaliśmy skierowaniu do budynku, aby przejść ponownie procedurę aplikowania o Work Permit.

Możemy z czystym sumieniem polecić tę drogę dostania się do Kanady, całkiem inną niż przylot samolotem, a nasze wrażenia są pozytywne.

W budynku skierowano nas do odpowiedniej kolejki, która w porównaniu z kolejkami na lotnisku wyglądała wręcz pociesznie.

Dobry znak, pomyśleliśmy, może szybko pójdzie.

I rzeczywiście, w miarę szybko nas wywołano, a celnik zaraz po obejrzeniu naszych dokumentów zapytał się, po co nam nowe pozwolenie, skoro stare jest wciąż w mocy.

Kolejne tłumaczenie, poparte całym plikiem dokumentów, wydruków z nowej firmy. Ok, celnik zrozumiał, nie ma problemu.

Jeszcze jedna rzecz: ponieważ Kuba pracuje do końca marca dla poprzedniego pracodawcy, to dobrze by było, żeby miał też to stare pozwolenie. Więc zrobiliśmy oczy kota ze Shreka i celnik zostawił mu jego papier, chociaż moje i dzieci stare pozwolenia zabrał.

I już mogliśmy wjechać do Kanady, i mamy pozwolenie na pobyt i pracę do lutego 2018.

Czy zostaniemy, na jak długo zostaniemy i w ogóle co dalej, to już jest temat na osobną historię 🙂 

 


Podobało się? Kliknij ikonki i podziel się z innymi. Wtedy wiem, co lubisz czytać.
Obserwuj nas na Facebooku i Instagramie. Albo zapisz się na List podlany syropem klonowym.