Strona główna » Jak rozmawiać z Kanadyjczykami ? [ część I ] Z czym ja miałam problem? No dobra, wciąż mam….

Jak rozmawiać z Kanadyjczykami ? [ część I ] Z czym ja miałam problem? No dobra, wciąż mam….

Najpierw tytułem wstępu. Kto mnie zna, wie, co studiowałam. Kto mnie zna lepiej, wie, co teraz myślę o takim wyborze studiów [dyskretny chichocik w tym miejscu. Studiowałam hungarystykę].

Zawsze lubiłam język i wielu się uczyłam (zważ na różnicę: uczyłam, a nie na-uczyłam).

Wiele rzeczy, jeśli nie wszystkie w życiu, zależą od naszej umiejętności komunikowania się.

Nie bój się, nie ja to wymyśliłam, więc gwarancja jest, że ktoś mądry już tę prawidłość udowodnił.

Ja co najwyżej mogę się podpisać wszystkimi czterema kończynami pod tym stwierdzeniem, zwłaszcza po dwóch latach mieszkania w kraju, którego język wciąż jest dla mnie obcym.

Często myśląc o tym, co stanowi  naszym powodzeniu na emigracji, nie poświęcamy za dużo uwagi komunikowaniu się czy językowi.

Naturalnym jest myślenie o pracy, mieszkaniu, aklimatyzacji. Gdzieś może się zawahamy, co do angielskiego, no ale proszę Cię, angielski?! Ja nie dam rady? Kto, jak nie ja?

Sama tak myślałam.

Błąd! I mimo że nie obawiałam się o swój angielski, to z zaskoczeniem zobaczyłam, że się z Kanadyjczykami nie dogaduję.

Zaczęłam się zastanawiać i lojalnie uprzedzam drodzy czytelnicy, że będzie na blogu seria postów pt. Jak rozmawiać z Kanadyjczykami? Bo mam potrzebę wygadania się na ten temat.

I zapisania ku przestrodze i ku pamięci [mojej głównie]

To zaczynamy:

Jak rozmawiać z Kanadyjczykami? Moje grzechy komunikacyjne

1. grzech główny – długość wypowiedzi

Ja jestem gaduła, serio mogę zagadać każdego.

Więc moja największą bolączką nie jest to, że kogoś nie interesuje, co mam do powiedzenia. Mnie nie interesuje, że jego nie interesuje, byleby słuchał.

Kanadyjczycy to naród mający opinię grzecznych i uprzejmych ludzi.

Myślisz, że stali i słuchali, jak Kasia nawija? O nie !

Kanadyjczycy nie będą słuchać, oni dadzą jasno do zrozumienia, że nie mają czasu na dłuższą rozmowę. Taktownie ją skończą, ale skończą definitywnie.

I mogą zacząć unikać rozmowy ze mną od tej pory, bo właśnie dostałam łatkę gaduły i zanudzacza.

Trudno o drugą szansę.

Oczywiście nadal będą uprzejmi, ale będzie to uprzejmość podszyta lekką nutką niecierpliwości i dystansu.

Nie polecam !

2. grzech główny, wypływający z 1. – monopol na rozmowę

Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że jako gaduła podpadam dodatkowo pod kategorię monopolista rozmowy.

Ciężko się samemu zdiagnozować, bo miałam święte przekonanie, że robię dobrze społeczeństwu, bo przecież podtrzymuję konwersację. I wchodziłam głębiej i głębiej w temat, obierając go jak cebulę z warstw i nie patrząc, że innym już od niej lecą łzy z oczu.

I Kanadyjczycy mi pokazali (grzecznie, a jakże !), jak pohamować zapędy takiej monopolistki i gaduły . Mówili na przykład tak:

Wow Kate, that’s amaizing that you you had a great time on camping. Before you continue I need to let you know that in few minutes I have to get back to…..

Well, Kate that’s really something. I have to take care of…. right now. Maybe we can catch up later.

A skoro o przerywaniu mowa….

3. grzech główny – przerywam wypowiedzi innnych

Niegrzeczne i wyjątkowo źle widziane w Kanadzie.

Z wyjątkiem sytuacji opisanych powyżej, czyli przerywanie celem zatrzymania słowotoku, nie ma usprawiedliwienia.

A ja? Przerywam komuś wpół zdania, zanim ktoś skończy, bo myślę, że wiem, co on chce powiedzieć i nie chce mi się czekać tych dwóch minut, żeby mógł skończyć.

Nie będziemy tracić czasu, przecież jest tyle do obgadania.

Albo uważam, że ta osoba się myli i przecież moim najświętszym obowiązkiem jest wyprowadzić ją z błędu.

O rany….. (nawet jak o tym piszę, to się rumienię ze wstydu)

Kończąc tę samokrytykę, chcę jeszcze napisać o dwóch postawach komunikacyjnych, które są równie źle odbierane.

U mnie też występują (pocieszam się, że w mniejszym natężeniu), a przyszły mi do głowy podczas rozmów w gronie emigrantów. I nie, nie tylko Polaków 😀

Grzech poboczny – ja mam gorzej i to nic nowego

Po angielsku taka postawa nazywa się: the one upper – czyli ja narzekanie, że ja to mam gorzej/lepiej. Typowy wyścig na opowieści.

W gronie kobiecym wygląda naprzebijanie się historiami negatywnymi i o dzieciach. Wśród panów występują przechwałki. Wybaczcie uproszczenie.

Taki przykład. Ktoś z emigrantów dzieli się swoimi wrażeniami z poszukiwania pracy, a ktoś inny przebija to opowiadając, jak mu było ciężko, ale się udało, i żeby się nie przejmował. Jednocześnie nieofiarując tej osobie uznania jej opowieści, żadnych słów wsparcia, współczucia. Niegrzeczne i smutne.

Najgorsze, kiedy przebijacz historiami myśli, że przerywając wyświadcza przysługę, bo oznacza to, że słuchał i niejako w odpowiedzi na wysłuchaną historię, musi dorzucić swoją.

Can you top my story? Nie? Eeee, to spadaj.

Lekka modyfikacja powyższego zachowania: zrównanie czyjeś historii z ziemią.  

Czyli wysyłanie całym swoim ciałem i słowami komunikatu: A weź ty już lepiej nie opowiadaj, bo to odgrzewane kotlety i nic nowego, a właściwie nudne i oszczędź nam tej opowieści. Ja też tam byłem, też tak miałam, a nawet gorzej… (vide: przebijacz).

Morał: mówić (nie tylko po angielsku) to można umieć, ale rozmawianie (nie tylko z Kanadyjczykami) to jest wyższa szkoła jazdy

A Tobie się rozmawia z Kanadyjczykami? Luzik czy stresy są? Co pomaga, a co przeszkadza? Napisz w komentarzu, a ktoś Ci podziękuje za radę !