Strona główna » Co można robić na Grouse Mountain – szczyt szczytów i szlak Grouse Grind

Co można robić na Grouse Mountain – szczyt szczytów i szlak Grouse Grind

Mam do Grouse Mountain stosunek zmiennocieplny. Raz zachwyca taką oczywistością, że nie ma co dyskutować. Innym razem myślę sobie “eh, serio?! To już? To tyle?!”

Ale nie da się ukryć, że Grouse Mountain i prowadzący nań szlak Grouse Grind to ikona Vancouver.

Największa zaleta góry Grouse jest taka, że to jedyna góra w pobliżu Vancouver, do której dojeżdża komunikacja miejska i potem gondola wynosi na szczyt.

Inne szczyty, piękne wprost, dostępne są już tylko, kiedy masz samochód lub też szlakiem pieszym.

Jeśli ktoś jest tylko przejazdem w Vancouver, samochodem nie dysponuje, to Grouse Mountain jest dla niego!

Musisz tam pójść. Albo wjechać.

I to niezależnie od pory roku.

Ale się nie bój, opowiemy dokładnie co i jak.

Co robić wiosną na Grouse Mountain?

Pójść na najsłynniejszy szlak Vancouver, czyli Groud Grind!

To szlak krótki ale intensywny! Zaczyna się przy dolnej stacji gondoli, koło parkingu.

Jeśli chcesz wejść na górę wiosną, najpierw sprawdź, czy szlak Grouse Grind jest otwarty.

Bo my nie sprawdziliśmy za pierwszym razem, w kwietniu 2015.

Myśleliśmy sobie: “to tylko 853 metry podejścia, przecież to niższe niż Śnieżka, niż Tarnica, a od Lackowej nieznacznie wyższy, no a wiadomo, kto Lackową od zachodniej ściany zdobył, temu już nic nie straszne.”

Chcieliśmy otworzyć w ten sposób wiosenny sezon ( w miarę) wysokogórskich wycieczek.  Z przytupem zacząć.

O słodka naiwności, jak to życie uczy pokory i podwójnego, a nawet poczwórnego przygotowywania się do zdobycia góry, nawet tej leżącej w granicach miasta i na pierwszy rzut oka, całkiem oswojonej.

Zaczyna się niewinnie, normalnie, chociaż może powinniśmy zwrócić uwagę na wielkie tablice informujące, że szlak jest zamknięty.

A na tablicy informacja, że szlak zamknięty bo jakieś roboty trwają, bo wciąż warunki zimowe, bo coś jeszcze.

Tablica wyglądała na dość starawą, więc pierwsza myśl, że może nieaktualna.

To się przejęliśmy tylko trochę, nawet nas wstrzymało, coby się zastanowić, iść czy nie iść.

Ale inni idą, tłumy idą, serio serio, część to nawet nie idzie, tylko biegnie, znaczy się kardio robi na szlaku.

Ważna informacja, zanim postanowisz zignorować dobre rady na tablicy i swoje przeczucia: szlak jest jednokierunkowy, czyli jak wejdziesz to idziesz na górę, no matter what, nie ma zawracania.

Idziemy, idziemy, trochę dziwi, że choć sporo ludzi na szlaku, dzieci oprócz naszych żadnych nie widać….

I już wiemy dlaczego dzieci nie ma. BO JEST ŚNIEG !!!

Tak mniej więcej od połowy szlaku. I nie żeby jakieś powalające ilości, ale śliski jest, mokry, zadziorny. Nie żebyśmy byli zupełnie nieprzygotowani, ale jednak mentalnie nienastawieni.

Buty Krzyśka, choć z porządną podeszwą, słabo się sprawdziły, więc Maciek w nosidle został przejęty przez Kubę, a ja ślizgami na lodo-śniegu próbowałam Krzyśka asekurować.

Po dwóch godzinach, jednej płaczo-przerwie i niewidzeniu żadnego misia, doszliśmy do górnej stacji kolejki, zadowoleni, choć mokrzy (zwłaszcza skarpetki).

Dobrze, że w schronisku na gorze dają jeść i pić na górze (masz do wyboru coffee-bar, alb bar-bar z typowym szybkim jedzeniem)

Na szczycie jest co robić, gdzie pójść, ale te mokre skarpetki jednak nie zachęcają i tak postanawiamy rekonesans przełożyć na kiedy indziej i teraz wrócić na dół po pańsku gondolą (10 CAD od głowy).

Są ludzie, którzy nie chcą płacić 10 dolarów za zjazd i wolą szlakiem zawrócić (chociaż to niedozwolone).


# lato na Grouse

Jak się Peak of Vancouver prezentuje latem?

Żeby się przekonać, można iść szlakiem Grouse Grind (albo wbiec w czasie poniżej 40 minut, zobacz szczegóły wyżej), ale my wybraliśmy wersję „na lenia”, czyli wjechaliśmy gondolą. Na górze byliśmy wczesnym popołudniem, w sam raz, żeby zrobić miniaturowy spacer, 10 minut dosłownie z wypłaszczenia zwanego plateu na szczyt  z Eye of the Wind (wieża widokowa, wejście dodatkowo płatne 15 CAD, dzieci do lat 12 za darmo).

Najlepsze podczas tego spaceru nie były, o dziwo, widoki tylko przedstawienia. Birds in motion jak nazwa wskazuje dotyczył ptaków, drapieżników, które w liczbie sztuk cztery kołowały, pikowały, wznosiły się i opadały na rozkaz opiekunki. I to wszystko nad głowami zachwyconych widzów. Jak się nie schylić to taka sówka mogłaby niechcący pazurkiem zaczepić, albo sokół łypnąć z bliska i przestraszyć.

Mnie oczarowało. Nie widziałam nigdy ptaków, które, choć wytresowane, miałyby w sobie więcej wolności.

Drugi, genialny i prześmieszny show był o drwalach. Aha, dobrze czytacie, zacierałam rączki z uciechy, że sobie chłopców jak dęby pooglądam! Drwali było dwóch, w porywach trzech i tak sobie dogadywali, rzucali siekierami do celu, rąbali na czas i wspinali się na niebezpiecznie wysokie pale. Bardzo zabawne dla dorosłych, bardzo emocjonujące dla dzieci. Polecamy !

Uwaga – dobra nowina – oba przedstawienia zawarte w cenie biletów.

I jeszcze nie sposób nie napisać – miśki się już obudziły i łaziły sobie po swoim wybiegu. Ich fanem absolutnym zastał Maciek. Właściwie dla tych niedźwiedzi tylko szedł. No i dla frytek z bistro. Tak frytki i miśki – zestaw obowiązkowy.

Grouse-Mountain_Kanada-sie-nada-blog-o-polskiej-rodzinie-w-Vancouver-i-emigracji-do-Kanady-siatka-dziewieciu-zdjec-lato


#zima na Grouse

 

Ten tekst napisał Krzyś, kiedy wraz z babcią uczyli się języka polskiego, w czasie ferii zimowych 2016.

W ćwiczeniach dla klasy trzeciej trzeba było napisać relację z pierwszego dnia wiosny. Zmodyfikowaliśmy nieco polecenie i w efekcie mamy gotowy tekst na blog, a co.

W oryginale nie ma funkcji autokorekty, ale ku zadowoleniu Krzysia, podczas przepisywania wyrazów, komputer wskazywał mu błędy, wraz z poprawną formą. Ach, żeby tak było na dyktandach [westchnięcie Krzyśka]

Do Krzyśkowego posta doaliśmy zdjęcia i voila. Przeczytajcie, jak wyglądał: “Jeden dzień ferii zimowych 2016”

Dnia 28 Marca 2016 roku pojechałem w góry z Mamą, dziadkami i Maćkiem. Pogoda była ładna. Świeciło słońce. Było dużo śniegu, więc wybraliśmy się na rakiety. Jeździliśmy też na łyżwach. Przejechaliśmy się wielkimi saniami. Kiedy zgłodnieliśmy poszedłem po frytki, a później zjedliśmy Kanadyjski przysmak czyli słodkie “bobrowe ogony”. Góra nazywa się Grouse Mountain czyli szczyt wszystkiego. Wycieczka mi się podobała, chociaż chciałbym zjeżdżać na nartach.

tyle Krzyś.

I jeszcze poniżej dodane [by Kasia] informacje praktyczne

Od czasu pierwszego wiosennego naszego wejścia, Grouse Mountain sterczała sobie dostojnie, niezadeptywana przez nas wcale.

Kiedy jednak podczas świąt okazało się, że można kupić roczny rodzinny bilet wstępu na Grouse za pół ceny, nie wahaliśmy się ani chwili. W efekcie byliśmy na Grouse wielokrotnie w sezonie narciarskim 2015-2016.

Jednorazowy wjazd dla rodziny na Grouse to wydatek 114 $, bilet roczny 279$. Można kupić taki bilecik na jeden raz, a wracając poprosić, żeby został wliczony w cenę rocznego, jeśli się na niego zdecydujemy [bardzo podoba mi się takie “niekupowanie kota w worku”, tak robią we wszystkich ciekawych miejscach w Vancouver].

Co można robić na górze zimą?

Zimą, jak pokazują nasze zdjęcia poniżej i kilka innych, Grouse Mountain jest najlepsze dla początkujących narciarzy. Trasy są krótkie i niewymagające, ośla górka jak najbardziej przyjazna maluchom.

A widok z The Cut jest niezapomniany (prosta i szeroka nartostrada, widoczna doskonale z wielu miejsc w mieście). Dla bardziej doświadczonych narciarzy (tak napiszę o nas w następnym sezonie) nartostrady na Grouse będą z lekka nudne (słowa Krzyśka).

Oprócz nart, w końcu nie każdy lubi (są tacy, serio?), można na szczycie (peak chalet, zawsze podśmiechujki uprawiamy, jak nazwę wypowiedzą głośno) jeździć na łyżwach (wypożyczenie płatne), pójść na krótszy lub dłuższy spacer pętelką na rakietach śnieżnych (wypożyczenie płatne), pozjeżdżać na dwutorowych torze saneczkarskim (płatny i mikry ten tor, nie zachęca).

Dla tych, co to już w ogóle nie mają ochoty na żaden sport (serio, są tacy?), jeździ pług śnieżny, który króciutko wywozi na stok.

Podążając za zapachem wanilii i cukru, można wysiąść przy budce z napisem Beavertails (to są właśnie te bobrze ogony).

Taki ogonek to jest kawałek ciasta pieczony w głębokim tłuszczu, ni to pączek, ni to langosz (taki słowacko-węgierski placek), serwowany na słodko.  Dobry, ale szału nie było (około 7 CAD za sztukę).

Małe co nieco można zjeść w bistro (niezłe frytki i megadolewka), w kawiarni (polecamy ciasto marchewkowe) oraz w restauracji (za wysokie progi jak na nasze nogi, więc nie próbowaliśmy). Przedtem lub potem pospacerować, popatrzeć, pooddychać.

Zejdzie ze 4 godziny na górze.

Kto lubi Grouse i dlaczego nie?