Strona główna » Pierwszy lot do Kanady czyli podróż matki polki przez ocean

Pierwszy lot do Kanady czyli podróż matki polki przez ocean

Olaboga, lecę z chłopakami do męża, daleko, daleko, za wielką wodę. Łatwo nie będzie. Kuba już od miesiąca w Vancouver, przyszedł czas na mnie i Krzysia (lat 7) i Maćka (lat 2,5)

Poniżej przeczytacie, jak wyglądał nasz pierwszy lot do Kanady.

Uprzedzamy co wrażliwszych – są momenty!

Na początku hahaha, nie było biletu dla Maćka, jakoś go pracodawca Kuby, który nam fundował biletu, posadził mi na kolanach, czyli nie przewidział osobnego biletu. Ale uff, udało się na kilka dni przed wylotem pomyłkę naprawić.

Kilka słów o naszym wylocie z Warszawy, z Okęcia. W punktach.

  • Personel naziemny zgodził się bez extra kosztów nadać gitarę Krzysia, jupikajej, A wcześniej dzwoniłam do centrum Lufthansy, gdzie mi powiedzieli, że gitara może lecieć, jeśli kupię na nią bilet, ale niech się nie martwię, bo potrzebny jest tylko sam  bilet, bez podatków (sic!);
  • Na Okęciu postawili wielki autobus ku uciesze małych podróżników, oraz jest strefa wi-fi, więc przez 1 h kiedy czekaliśmy na onboarding, chłopcy mieli co robić.
  • Żadna nowość, bo każdy wie, że na lotnisku jest drogo, no ale żeby za małą butelkę wody 8 PLN? I weź tu wytłumacz dzieciom, ze muszą się ograniczać z piciem, a oczywiście wnosić napojów ze sobą nie można przez kontrolę celną. A potem wody nie było wcale więcej, o czym przeczytacie poniżej;
  • Z trzema walizami i pomniejszym bagażem dałam radę tylko dlatego, że Mama – Teściowa była z nami, więc proś o pomoc, kogo się da;
  • na samym początku personel Lufthansy kazał nam się odprawić online, jak mówię, że mam dwie rezerwacje, i się online nie da, bo wyskakują inne miejsca, a musimy siedzieć razem, to pozwolili mi się odprawić przy okienku. I tak dali nam osobne miejsca, więc musiałam poprosić o przysługę podróżnych i pozamieniać się miejscami już w samolocie;
  • we Frankfurcie szliśmy cały czas za znakami, przysięgam, a i tak wyprowadziło nas do hali przylotów, więc musieliśmy OD NOWA przejść całą procedurę onboarding (oczywiście Maciek zdążył zasnąć i jak się domyślacie, nie był zachwycony, kiedy go budziłam na kontrolę);
  • lotnisko we Frankfurcie jest ogromne, personel jeździ po nim rowerami, ale pasażerowie muszą tachać walizki sami, i bez sensu, bo wózki na bagaż nie mogą jeździć na taśmach i schodach ruchomych, no nie wiem, co ci Niemcy wymyślili. Trzeba zejść, wypakować walizy, wnieść je po schodach, znaleźć drugi wózek, zapakować walizy i do następnych schodów (na naszej drodze były dwa poziomy!)

O lotnisku w Vancouver: jest bardzo ładne, zielone, roślinne, stoją totemy indiańskie, coby wszyscy od razu wiedzieli gdzie dolecieliśmy.

Oznakowanie dla nowo przybyłych jak dla mnie nie do końca czytelne, no ale może dlatego, że byłam super zmęczona, miałam rozespanych (Krzyś) i płaczących (Maciek) chłopaków – według naszego czasu było około 24:00.

I teraz będzie o procedurze celnej i naszej z nią przeprawą

Nawet jeśli wpuszczą Cię do samolotu do Kanady, to dopiero urzędnik (celnik, oficer imigracyjny) na pierwszym lotnisku w Kanadzie zadecyduje o Twoim dalszym losie.

Dwie rady:

  1. Dlatego na pierwszą podróż do Kanady nie polecam lotów z przesiadką w Kanadzie, bo na pierwszym kanadyjskim lotniskiem (czyli tzw. point of entry) będziesz mieć rozmowę imigracyjną. A ta rozmowa potrafi trwać sporo czasu, więc po co się stresować, że musisz jeszcze zdążyć na kolejny samolot. Jeśli dodatkowo trafisz na lotnisku na kumulację nowo przybyłych imigrantów z Azji czy z Afryki, całość może trwać na prawdę długo!
  2. Podobnie nie warto sobie komplikować życia przesiadką w Stanach. Wprawdzie od 2019 Polacy nie mają obowiązku występowania o amerykańską wizę turystyczną, ale muszą pamiętać o ESTA. Rozmowa z amerykańskim urzędnikiem imigracyjnym to kolejny stres, więc lepiej sobie tego oszczędzić.

Obecnie nie ma bezpośrednich lotów z Polski do Vancouver. My zwykle latamy przez Niemcy (Monachium lub Frankfurt).

Rozmowa z celnikiem, a nawet kilkoma

Najpierw czekała nas kontrola celna (w samolocie wypełnia się deklarację celną, należy jej pilnować należycie, bo to najpierwszy dokument jak już lądujesz w Kanadzie).

Czyli to pierwsza kolejka – celna już na lotnisku .

Na szczęście z dziećmi przepuszczają na początek , więc nie stałam około 2 h.

→ Podeszliśmy do celnika, ten zadał kilka pytań i mówi, że witamy w  Kanadzie i że mogę zostać 6 miesięcy.

→ Na to ja robię wielkie oczy i pytam, no ale jak to, przecież mąż ma kontrakt na rok i w ogóle wyciągam stosy papierów.

→ Celnik patrzy, coś bazgrze na deklaracji, mówi ok, żebym wzięła walizki i szła do przodu i tam mnie  zgarnie jakiś oficer.

No dobra, to idziemy po walizki, na taśmę wyjeżdżają, jedna druga, trzecia, ale żadna nasza. Kuba mówił, że na walizki się długo czeka i żebym sprawdziła, czy w tym czasie po lewej stronie w Centrum Imigracyjnym jest kolejka, bo to właśnie tam mają nam wbić wizy do paszportów, i mam zapłacić 155 CAD.

Po 20 minutach czekania na walizki się poddaję i idę zobaczyć, jaka jest kolejka w Centrum.

Podchodzę do oficera i pytam i pokazuje promesę Kuby, i skan jego wizy, a oficer robi wielkie oczy i każe mi czekać, a sam po kogoś biegnie.

W tym czasie Maciek już nie daje rady, płacze wielkimi łzami, wszyscy się patrzą, a ja z nim na ręku, z dokumentami w drugiej, z 2 walizkami podróżnymi, jeździkiem, torbą, i gitarą tłumaczę kim jestem i co ja właściwie tutaj robię.

Przybiega oficer i mówi, że on mnie zaprowadzi do innego Centrum Imigracyjnego, do innego urzędnika.

Więc idziemy do innego oficera, naszych nadanych walizek wciąż jeszcze nie ma. Drugi celnik (a właściwie celniczka) mówi nam, że to dobre miejsce, że się nami zajmą, tylko musimy wrócić po wszystkie walizki (sic!).

I tak sobie biegam po lotnisku, dobrze, że duże nie jest 🙂

Zgarniam walizy, które się w międzyczasie pojawiły, zgarniam Hindusa z wielkim wózkiem, żeby mi je wszystkie zabrał i taszczył i wracam do ostatniego celnika(koszt 10 CAD).

Tutaj zabierają wszystkie dokumenty, po raz kolejny tłumaczę kim jestem i kto to jest ten płaczący chłopiec (Maciek) i ten jęczący chłopiec (Krzysiek).

Każą czekać, więc chodzę i śpiewam kołysanki. Kolejka jest, są krzesełka, wszyscy ludzie czekający z różnych stron świata, na ten magiczny upragniony dokument, że jest się w Kanadzie i można coś zrobić (bez wizy, na pobycie turystycznym nie zrobi się nic, ale o tym innym razem).

Kanadyjscy celnicy są mili, ale bez przesady, wypytują skrupulatnie:

  • → a pokaż na mapie, gdzie będziecie mieszkać w Vancouver;
  • → a kolega, co ma cię utrzymywać to ile zarabia za godzinę?
  •  → nie mówisz po angielsku? nie szkodzi, jest tłumacz.

Hindus czeka z walizami, wolę nie myśleć, ile będę musiała mu zapłacić za to czekanie z nami, Kuba czeka przed lotniskiem, a celnicy nas sprawdzają.

Potem się dowiedziałam, że zadzwonili do pracy Kuby, żeby nas potwierdzić.

Ale w końcu jest (jupikajej)- dostajemy wizę, ja z pozwoleniem na pracę, z zakazem nauki i brania udziału w różnych kursach, chłopcy z pozwoleniem na naukę, i zakazem pracy!

ale co tam, najważniejsze, że

JESTEŚMY JUPIKAJEJ JESTEŚMY W KANADZIE 🙂

a teraz:

kit podróży: LUFTHANSA

Z opowiadania Kuby wynikało, że głodny nie leciał KLMem, wręcz przeciwnie, że było całkiem przyjemnie.

Gdybym ja nie zabrała, tknięta jakimś szóstym zmysłem, dodatkowego prowiantu dla chłopaków, to byliby głodni, bo pory posiłków w Lufthansie i ich jakość nie były fajne. Po wodę dla chłopaków chodziłam z bidonami, bo stewardesy rozdawały raz na 2 h po małym kubeczku. Kolację dali około 22 polskiego czasu, na 40 minut przed lądowaniem, kiedy każdy się już zwija, a Maciek i Krzysiek w końcu zasnęli.

Ogólnie widać, że są ogromnym przewoźnikiem, że mają mnóstwo klientów, że jest to masówka totalna.

[dopisek z 2017. Odszczekuję. Głośno. Najgorszym przewoźnikiem z jakim lataliśmy, jest Air Canada. Lecieliśmy z nimi 4 razy i za każdym razem coś było źle, nie działało, było spóźnienie, a nawet dwa, a nie było jedzenia, ni nunun. Przy Air Canada latanie Lufthansą to jazda limuzyną]

hit: TRUNKY

walizka – jeździk Trunky [ o taki LINK] – dzięki Aś i Michał, super nam się sprawdziła, lekka, poręczna,w samolocie musiałam ją otwierać z jakiś milion razy, żeby się dostać do pieluszek, chusteczek, książeczek, gier, klocków Lego, klocków Duplo, pociągu z Ikea, resoraków. Zmieściło się wszystko, dodatkowo, można ją ciągnąć za sobą, a na niej dziecko 🙂

I wzbudza ogólnie pozytywne uczucia, co niewątpliwie pomogło miedzy innymi z celnikami

hit nr 2: ZROZUMIELI MÓJ ANGIELSKI

a łatwo nie było wszystko tłumaczyć kilka razy z dziećmi nieprzytomnymi ze zmęczenia i wrażenia.


więc tak…… fajnie było, ale dobrze, że się skończyło.

i jeszcze w temacie biletów. Okazało się, że nasze powrotne bilety, co to były wykupione przez firmę Kuby, to są w rzeczywistości tzw. fake tickets, potrzebne do procedury imigracyjnej i niestety, żeby je przebukować, musielibyśmy sporo zapłacić, bo nie są potwierdzone (czyli są pewnie z overbookingu).

No a ponieważ nie wracamy za miesiąc, tylko w następne wakacje, bilety na 2015 rok będziemy sobie sami kupować.