Strona główna » Co wychodzi ze mnie po pobycie w ojczyźnie? Jak widzę Polskę na wakacjach?

Co wychodzi ze mnie po pobycie w ojczyźnie? Jak widzę Polskę na wakacjach?

Odkąd mieszkamy w Vancouver, staram się latem latać do Polski z synami. Nie zawsze mogę sobie pozwolić na dłuższe wakacje ( mam w kontrakcie wpisane 10 dni urlopu wypoczynkowego).

Co roku obserwuję, jak zmienia się Polska i jak zmienia się mój stosunek do ojczyzny. A właściwie, stosunek do jednej z ojczyzn, bo już za chwilę uzyskamy kanadyjskie obywatelstwo.

Od lat powtarzam, że nie brakuje mi tak bardzo Polski – szalenie brakuje mi “naszych” Polaków, czyli rodziny i znajomych.

Odwiedziny u nich to clue wyjazdów i moje ulubione chwile.

Mimo różowych, urlopowych okularów na nosie, widzę to i tamto.

Wspomnień i przemyśleń jest dość.

Spiszę je tutaj, żeby pamiętać, a nie żeby oceniać.

Jedzenie polskie uwielbiam! Zaraz po przylocie żarłocznie rzucam się na przysmaki polskie!

Zwłaszcza te zawierające twaróg.

Nadziwić się sobie nie mogę, bo zachowuję się się jak wypuszczona (wyposzczona) z kraju, gdzie ludzkie oko nie widziało twarogu.

Spieszę więc donieść, że w Vancouver można kupić twaróg (w polskim sklepie lub też w Costco; dane z Kolumbii Brytyjskiej, r.2019)

Kupno twarogu nie jest to tak oczywista sprawa, jak w, nieprzymierzając, Warszawie.

W Polsce wszędzie dostaniesz drożdżówkę z serem, a sernik (koniecznie z rodzynkami !) to niemalże polskie ciasto narodowe (chyba, że się mylę i jednak szarlotka?).

W każdym spożywczym jest kostka twarogu, a jego cena nie przyprawia o zawał.

Jak to człowiek się nad twarogiem z szacunkiem nie pochylił, kiedy go miał. A jak go nie ma, to sami widzicie, co się dzieje !

Dostępność białego sera w Polsce ogłupia mnie zupełnie, więc jem go przy każdej okazji.

Druga bliska sercu naszemu sprawa, to dostępność ludzi i dla ludzi. Naszych ludzi.

Bardzo nas cieszy ludzka dostępność. Przylatujemy, dzwonimy, umawiamy się. Oczywiście, że jest łatwiej, bo wszyscy są w trybie wakacyjnym. Ktoś może powiedzieć, ej, Kaśka, spróbuj codziennie się tak z Polakami zadawać, zobaczysz, że już nie jest tak różowo.

Być może. Ale ja wykorzystuję wszystkie przywileje lata i bezwstydnie ludzi namawiam na spotkania. Bez znaczenia, czy to Lubuskie, czy Warszawa.

Jestem ogromnie wdzięczna tym, którzy odpowiedzieli na nasz głód spotkań, nasze niewidzenie się  i długie milczenie, bo mimo najlepszych chęci nie zawsze się dało porozumieć przez cały ocean i 9 godzin różnicy w czasie.

W Polsce wciąż łatwiejsze jest dla nas prowadzenie życia grupowego.

Zwłaszcza wśród ludzi wypróbowanych przez lata. I to właśnie tak nas zachwyca i syci przez te wszystkie dni krótkiego wypoczynku w Polsce.

Wciąż jeszcze mogę znienacka wprosić się do polskiej koleżanki na przenocowanie, paznokcie zrobić, na balkonie się pogapić. 

Tak mało, a tak dużo.

Uprawianie życia grupowego najczęściej polegało na wspólnym gadaniu. Tego nigdy dość !

Widzę, rzecz jasna, różnice w przyjaźniach, kontaktach, rozmowach. Jednak wciąż są one szczere i mocne (a może po prostu mam szczęście? )

To, co często mi się zdarza w Kanadzie, czyli trema, dystans, zmieszanie, brak tematów, w Polsce jest mniejsze. Za tym tęsknię!


Dobrze, to teraz trochę o negatywach.

Sprawa przykra, co roku niestety przykrzejsza. Polityka i podziały zniszczyły rozmowę!

Mam serdecznie dość tego, jak rozmawiają Polacy ze sobą. Ogólnie, a zwłaszcza w dyskursie politycznym.

Spokojnie, nie będzie tutaj tekstów o jedynej sprawiedliwej linii politycznej i za kim głosować.

Sluchając ludzi, z reguły mądrzejszych ode mnie (bo przecież i dziennikarz, i eksperci, i politycy wybrani głosami wyborców) cieszę się, że jestem już w Kanadzie.

W Kanadzie ludzie na ogół są bardziej otwarci na innych ludzi, nie skazują innych na bycie w drużynie przegranych tylko dlatego, że są odmiennych poglądów.

W zwykłym, codziennym życiu, dobrze jest jak wszyscy czują się chociaż trochę wygrani, a przynajmniej nie są etykietkowani, jako ci gorsi czy też ostatniego sortu.

W Kanadzie sposób komunikacji to rozmowa – dialog. Raz ty mówisz, raz ja mówię. Słuchamy siebie.

A w Polsce zabrali nam rozmowę. Przemawia tylko jedna ze stron.

Głośno, niezrozumiale dla mnie (choć maturę mam i studia nawet też). Jedna strona zawłaszczyła rozmowę, a co za tym idzie, ta jedna strona ma tylko rację.

Ponieważ Kanada to nations of immigrants, w komunikacji wzajemnie się na siebie uważa. Patrzy się na siebie. Łatwiej się słucha siebie. I stara się, przynajmniej się stara, zwracać uwagę na racje innych.

Ta otwartość na innych, na inność, w komunikacji, i w codziennym życiu to jest jedna z ważniejszych, jeśli nie najważniejsza, z zalet kraju klonowego liścia.

A w tym wpisie znajdziesz całą listę moich powodów, dla których lubię Kanadę!

Customer service w Polsce to wciąż temat do poprawy

Eh, jakże to przykre.

Ja doskonale rozumiem, że każdy może mieć gorszy dzień! I że praca na infolinii nie jest spełnieniem marzeń!

I oczywiście, że generalizuję. Na pewno znasz przypadki wspaniałych zachowań Polaków, pracujących w usługach.

Doświadczyłam i ja uprzejmości Polaków. Przykład pierwszy z brzegu: przemiła pani z cukierni na krakowskim podgórzu, która dała nam popróbować chleba, bo miała go za dużo na kolację dla siebie tylko.

Ale wciąż ta uprzejmość i kultura w usługach nie jest standardem w Polsce. Ton rozmowy w stylu sławnej: jem przecież! to wciąż codzienność, a nie śmieszne wspomnienia z filmów Barei.

Kiedy załatwiam sprawę, zwykle nie czuję, że ktoś chce mi w Polsce pomóc.

To ogromny kontrast z kanadyjską codziennością!

Przeczytaj post o tym, co lubię w Kanadyjczykach i mieszkaniu w Vancouver.