Strona główna » 6 zdziwień w kanadyjskiej szkole

6 zdziwień w kanadyjskiej szkole

Nasi synowie chodzili do szkoły w Kanadzie w latach 2014-2020. Czyli całkiem spory kawał edukacji podstawowej spędzili wśród Kanadyjczyków. Zanim wyjechaliśmy do Vancouver, Krzysiek skończył pierwszą klasę w państwowej szkole muzycznej w Warszawie. Dla Maćka podstawówka kanadyjska jest pierwszym doświadczeniem szkolnym.

Poniżej przeczytasz notatki, które pisałam na gorąco, na jesieni 2014, kiedy z wielkimi oczami uczyłam się, jak działa szkoła w Vancouver.  Połączyłam te moje zdziwki, a właściwie zaskoczenia. Większość z nich to zaskoczenia na plus, więc mam nadzieję, że Cię nie przestraszę. Chcę pokazać Ci, czym szkoła kanadyjska różni się od polskiej.

Dostałam też kilka słów o naszej obecnej edukacji – rok szkolny 2020 / 2021 chłopaki spędzają w polskiej szkole rejonowej w Lubuskiem.

Lista moich 6 nieoczywistych kanadyjskich szkolnych zdziwień.

Możesz przeczytać je wszystki, jak leci, co polecam. Lub przejść od razu do punktu, który Cię interesuje najbardziej:

Obowiązkowe szkolenie o tym, co robić, jak jest trzęsienie ziemi.

Na wypadek trzęsienia ziemi komponujemy dla Krzyśka mały zestaw – zalecenie ze szkoły; wszyscy uczniowie mają przygotować kilka rzeczy, gdyby przyszło do trzęsienia ziemi podczas zajęć lekcyjnych.

W zamkniętej torebce foliowej powininno się znaleźć

  1. list od rodziców do dziecka,
  2. dane kontaktowe (Bartek, wpisaliśmy Twoją komórkę jako kontakt spoza regionu Vancouver, więc be prepared),
  3. jakąś rzecz, która pozwoli dziecku przetrwać czas do momentu, kiedy rodzice je odbiorą (według poniższej kartki, czas oczekiwania to do 72h, zapakowaliśmy mu klocki LEGO, co tam puszki z jedzeniem!)
  4. zdjęcia rodzinne,
  5. lekarstwa – od nas nic,
  6. powyższe rzeczy zostają w szkole, raz w roku można je wymienić.

A może nie wiesz, że Vancouver, to jedno z najpiękniejszych miast świata, może się zatrząść? Może, może.

Ale jakby co, my mieszkamy trochę wyżej i dalej od samego wybrzeża, więc pierwsza fala tsunami może zatrzymać się na megaśnych wieżowcach Wioski Olimpijskiej tuż nad zatoką English Bay.

Komentarz Krzyśka po szkoleniu:

Mamo, schowaliśmy się wszyscy pod ławki, bo jakby cegły spadały, to na biurka, a nie na głowy. Te biurka są bardzo mocne.

[uff, lżej matce się zrobiło]

Mała lekcja demokracji-negocjacji Canadian style.

Któregoś dnia idę do szkoły z Maćkiem odebrać Krzysia.

Na korytarzu siedzi dwóch naburmuszonych starszych uczniów i dwoje nauczycieli. Najpierw myślałam, że to rodzice tych uczniów, ale nie, to nauczyciele.

Dlaczego myślałam, że to rodzice? No właśnie, dlaczego? Może dlatego, że siedzieli pomiędzy uczniami, blisko, na podłodze prawie. Może dlatego, że spoglądali z życzliwością, jakby to były ich własne dzieci?

Zero wyższość, zero rezerwy, zero patrzenia z tak typowej pozycji nauczyciela, który jest panem szkoły.

Przechodziliśmy obok, i usłyszeliśmy, jak jeden z nauczycieli powiedział spokojnie do dzieciaków: Nie musicie się lubić, ale musicie się szanować. 

Żadnego tam w stylu: cisza uczniowie, rozejść się i nie bić na przerwie !

Ale ja mam pewnie spaczone pojęcie, bo za dużo czytaliśmy Mikołajka i teraz wszędzie widzę oka. Tfu, Rosoła.

(Nie)pełnosprawni koledzy w klasie / grupie.

Zarówno w klasie Krzyśka jak i w grupie Maciusia są dzieci niepełnosprawne.

U Krzysia jest dziewczynka, która porusza się z pomocą balkonika, ma coś w rodzaju przenośnej pompy/kroplówki i specjalne krzesełko w klasie. Poza tym zawsze jest z nią dodatkowa osoba, a to nauczyciel, częściej wolontariusz, taki co to ledwo szkołę skończył, albo i jeszcze nie. Dziewczynka zawsze się do mnie pierwsza uśmiecha.

Jakoś tak na początku roku Krzysiek przyniósł prośbę od nauczycieli, czy rodzice dzieci z klasy wyrażają zgodę, żeby dziewczynka nagrywała swoich kolegów (robiła im zdjęcia) i później odtwarzała to sobie na Ipadzie. Że takie ćwiczenie jest wpisane w jej program nauki, ale ze względu na ochronę danych osobowych potrzebna jest zgoda i czy nam to nie przeszkadza. Oczywiście, że nie przeszkadza, niech się uczy na zdrowie.

U Maciusia z kolei jest chłopiec z niedorozwojem ręki, zawsze bardzo roześmiany i pozdrawiający wszystkich. Z tego co wiem, przedszkole Maćka może mieć do dwójki dzieci, które wymagają specjalnej opieki, takich właśnie jak ten chłopiec.

Ani klasa Krzyśka ani grupa Maćka nie są nigdzie wykazywane jako integracyjne.

Ot, po prostu niektóre dzieci potrzebują pomocy przy angielskim, bo dopiero co przyjechały do Kanady, inne przy matematyce, a jeszcze inne, żeby im ktoś zatemperował fioletową kredkę.

Wszyscy są pełnosprawni, mogą huśtać się na śmiesznych huśtawkach w parku, jeździć windą w każdym budynku i wsiadać do każdego autobusu, a nie tylko tych niskopodłogowych.

Da się? Da się!

Przyjemna wywiadówka

Nie znam żadnego rodzica, który by lubił wywiadówki. Polskie wywiadówki, dodam.

Mimo szczytnej i potrzebnej misji, okazji, żeby porozmawiać o swoim dziecku przedszkolno-szkolnym z nauczycielami, jakoś tak te wywiadówki nie za bardzo podchodziły. Strata czasu znaczy się.

Bo jak porozmawiać na spokojnie o dziecku i jego celach, wynikach, siedząc przez 40 minut z innymi nieszczęsnymi rodzicami na mini krzesełkach w przegrzanej klasie, popołudniową porą, kiedy na złamanie karku pędziłaś z pracy, żeby zdążyć na określoną godzinę, żeby nie podpaść.

No nie da się. Więc nie, za wywiadówki dziękuję.

W Vancouver rolę szkolnej wywiadówki spełniają konferencje (conferences).

Do tej pory mieliśmy do czynienia z dwoma rodzajami: student-led conference (rozmowa, w której dziecko ma głos wiodący), oraz parent-teacher-conference (taka bardziej podobna do polskiej wywiadówki, model odchodzący powoli do lamusa).

Przede wszystkim różnica jest taka, że dla mnie kanadyjska wywiadówka, zwłaszcza ta student-led, to jest ZAPROSZENIE do rozmowy, a nie NAKAZ rozmowy o moim dziecku.

Dyrektor przysyła mi odpowiednio wcześniej informację, że będzie konferencja, że będzie trwała przez dwa dni. Nauczyciel dziecka umawia się ze mną na określoną godzinę, a nie nakazuje mi z góry, żeby być wtedy i wtedy, a jak nie, to po łapkach.

Na wywiadówce jest obecne dziecko, ba, ono się do tej wywiadówki przygotowuje!

W końcu będzie ją prowadzić i w końcu to o dziecko w tym wszystkim chodzi. Nic o nas bez nas!

Jest jeszcze jeden praktyczny aspekt uczestniczenia dzieci w wywiadówce – część rodziców nie mówi po angielsku, więc dziecko służy za tłumacza. Od razu nauczyciel ma więcej mobilizacji, żeby odpowiednio dobierać słowa rozmawiając z rodzicem, a nie tylko ochrzan, że syn nie robi zadania na czas, a w ogóle to córka ciągle gada na lekcji i przeszkadza. Się nauczyciel wysili, coś miłego powie, bez negatywów, to dziecko z chęcią przetłumaczy swojej mamie 😀

Przykładowa wywiadówka u Krzyśka – dzień przed, po południu, mówi mi, że w szkole przygotował sobie odpowiedź na trzy pytania:

  • w czym jest mocny?
  • nad czym musi popracować?
  • i czy przestrzega reguł w klasie.

Krzysia odpowiedzi to kolejno:

  • math &  Lego building (matema i budowanie z Lego),
  • wriding (pisownia oryginalna, chodziło oczywiście o writing – pisanie, czyli, że nad pisaniem musi popracować; hehehe),
  • a co do reguł, to wybrał odpowiedź, że postępuje według nich czasami (sometimes).

Później, na wywiadówce, siedzimy sobie we trójkę nad tą kartką, a Krzysiek nam opowiada, dlaczego takie odpowiedzi wybrał.

Rozmawiam  z nauczycielką i owszem ma zastrzeżenia, nie jest tak, że super lukier tylko, ale patrz punkt wyżej, jej język, jej słowa są odpowiednio dobrane tak, żeby Krzysiek nie czuł się źle.

Skoro K. nie do końca radzi sobie z wypowiedzią na forum klasy dłuższą niż zdanie, wymyślamy z nauczycielką, co możemy zrobić. Że np. my, czyli rodzice, będziemy z nim w niedzielę wieczorem ćwiczyć trzy zdania, które może powiedzieć przed wszystkimi w poniedziałek rano, trzy zdania o tym, co robił w weekend. Żeby go zachęcić do publicznego mówienia.

Cała rozmowa trwała 10 minut. Dobra nasza. Krzysiek zadowolony z wywiadówki, ja jako rodzic zachęcona, zmotywowana. Nauczyciel jako równy partner w rozmowie dla mnie i dla syna, szacunek pełen. Potem Krzysiek pokazywał mi jeszcze klasę, książki, zeszyty, można było porozmawiać z innymi rodzicami.

Tyle. Tak to wyglądało. Niezobowiązująco, bez zadęcia, bez przymusu. Na poważnie, a bez sztucznego kreowania podziału ja-nauczyciel WIEM, a ty-rodzicu SŁUCHAJ.

Wywiadówka to chyba najprzyjemniejsza pogawędka jaką miałam z kanadyjską nauczycielką. Ciekawe, jaka będzie matura?

Zapytałam na Facebooku i Instagramie, jakie są Wasze doświadczenia z wywiadówkami w Polsce i w Kanadzie.

Kaśka opisała wnioski ogólne ze spotkań wszelakich:

  1. Ludzie nie potrafią ani prowadzić zebrań ani w nich uczestniczyć
  2. Nie stosują żadnych metod prowadzenia dyskusji, facylitacji, glosowania – nic nic nic.
  3. Grupa 20 – 30 osób jest trudna do ogarnięcia ale to jest wykonalne.
  4. Ludzie w większości, zarówno rodzice, jak i nauczyciele nie potrafią jasno i zwięźle formułować pytań, odpowiedzi ani podsumowywać wniosków. Dlatego spotkania tyle trwają i wszyscy są na nich wkurzeni.
  5. Prowadzący nie potrafią przełamać lodów, rozpocząć zebrania czymś co ociepli atmosferę, zwlaszcza w nowej grupie.
  6. Sam układ – rodzice w ławkach, pani pod tablicą (z dyrektorem bylo jeszcze lepiej – on na scenie, my na widowni!) upupia. Każdy się znowu czuje jak uczniak….także tak, to nie na moje nerwy

Dla Agnieszki ważne jest, że w Kanadzie nauczyciel dzwoni na poczatku wrzesnia i po prostu rozmawia o dziecku. Pyta o mocne strony, rzeczy, ktore przychodza mu trudniej. Bardzo sobie cenie taka rozmowę. (…) przedstawienie się nauczyciela uważam za miłe

Professional Development Day czyli nauczyciele się uczą, jak uczyć, kiedy dzieci się nie uczą!

Co miesiąc jeden dzień jest taki, zwykle ruchomy i często w innych dniach dla różnych obwodów szkolnych. Jak nie ma szkoły, to dzieci się nie nudzą, bo mogą zostać w  klubach, na zajęciach, lub też z rodzicami, o ile ci dysponują jeszcze odpowiednio dużą liczbą wolnych dni  (nie ma tutaj ustawowych dwóch dni “na dziecko”).

Mam mieszane uczucia, co do tych wolnych dni. W takim sensie, że nie wiem, czy jestem na tak, czy na nie.

Na pierwszy rzut oka dni wolne wydają się problematyczne, bo dzieciom trzeba zapewnić opiekę. Żeby tylko opiekę! Rozrywki trzeba zapewnić, pizzę, wyjścia na basen, albo chociaż na spacer, ale jak tu iść na spacer, kiedy deszcz leje się ciurkiem. Poza tym każdy rodzic wie, że jedna rozrywka nie wystarczy, zaraz będzie apetyt na więcej. A wdzięczności po i tak nie ma żadnej, bo na basenie zawsze byliśmy za krótko, albo nie było hot dogów w bufecie, albo mamo, ja wcale nie lubię łyżew!

Dzień wymagający, żeby się zorganizować rodzinnie.

W klubie można dziecko zostawić, owszem, za dodatkową opłatą. Te ciekawsze zajęcia i całodniową opiekę na wolne dni rezerwuje się jeszcze przed początkiem roku szkolnego, kiedy tylko kuratorium publikuje kalendarz Professional  Development Days, bo interesujące programy i znane miejscówki rozchodzą się jak świeże bułeczki.

Potem rodzic, który z dzieckiem dnia spędzić nie może pozostaje jedynie na łasce

  • a) babci (odpada u nas, chyba, żeby przez Skypa pilnowała),
  • b) klubów- przechowalni, gdzie zawsze jest miejsce (a dlaczego tam zawsze jest miejsce, to już można sobie samemu wywnioskować). Więc nieteges.

Najlepiej jest tak sobie zaplanować Pro-D days, żeby powstał długi weekend. Tak nam się udało z wrześniowym dniem wolnym w 2016 i pojechaliśmy wtedy do Okanagan.

Można też zrobić sobie wtedy maintenance day (och, uwielbiam to określenie, dzięki Dorota za podsunięcie tego wspaniałego pomysłu). Dzień roboczy potrzebny jest właściwie ciągle, ale jakoś rzadko ląduje w kalendarzu.

A podczas Pro-D Day można na przykład załatwić wszystkie zaległe wizyty u lekarza. Albo z dzieckiem łazienkę umyć, niech wie, że samo się nie sprzątnie. Ewentualnie umówić się na playdate, czyli wspólną zabawę pod nadzorem jednych albo drugich rodziców. Przeczytaj w tym poście, jak zorganizować kanadyjskie playdate i nie zwariować.

Jak każdy inny dzień, i Pro-D day w końcu mija. I wtedy jedynie wakacji szkolnych się boję.

Tego najbardziej mi brak w kanadyjskiej szkole – stołówka!

Katering, stołówka, dieta żłobkowa, przedszkolna, parówki i danonki, czyli ogólnie co (nie)jedzą dzieci. Zwłaszcza w szkole.

Zaraz po : Co było w szkole? jest Co było na obiad? Czy zjadłeś na obiad jakieś warzywko? 

Co wiemy o jedzeniu w kanadyjskiej podstawówce?

Najpierw, jak to w Polsce wyglądało:

Z Krzyśkiem i jego jedzeniem przerabialiśmy już chyba wszystko, np naleśniki z sosem truskawkowym w środku zimy.

W szkole muzycznej w Warszawie na obiady szkolne chodziła cała klasa Krzysia, około południa. Posiłki były w stylu polskim, czyli zupa, drugie danie, soczek w kartoniku, różniące się detalami. Ogólnie Krzysiek coś tam zjadał. Cena za obiad – 6 zł. Płatność za wszystkie obiady w miesiącu z góry, ALE niewykorzystane dni można było odjąć od kwoty za następny miesiąc.

W Vancouver trzeba co miesiąc potwierdzać chęć uczestniczenia w programie lunchowym, a menu jest znane z góry.

Płaci się czekiem albo gotówką całość (można poprosić o obniżenie płatności, ze względu na niski dochód). Dzieci idą do stołówki i część je lunch przyniesiony z domu, a inne jedzą w tym samym czasie lunch z okienka. Ponieważ chcieliśmy, żeby Kris jadł coś ciepłego, też zapisaliśmy go na obiady.

Moje wielkie rozczarowanie – dzieciaki nie mogą kupować sobie lunchu same. Kiedy myślę o jedzeniu w kanadyjskiej podstawówce, to jedno z pierwszych skojarzeń.

W każdym amerykańskim filmie rodzice mówią : masz tutaj 5 baksów na lunch, a tu kicha.
Byłoby to super rozwiązanie dla nas, bo Krzysiek dostawałby 4 CAD, szedł do stołówki i na miejscu decydował co zje. I nie trzeba by płacić za cały miesiąc. Na razie na pewno zjada pizze, hot dogi, burgery i rosół, wszystko inne bleee.

A do obiadu jest mleko, a nie soczek. W wielu miejscach spotkaliśmy się z tym, że do zestawów dziecięcych (nie tylko śniadaniowych) jest dodawane mleko, zwykłe lub smakowe.

Na zdjęciu menu miesięczne: sporo makaronu/ryżu z różnymi sosami, który wybitnie Krisowi nie podchodzi.

W szkole nie ma sklepiku ze słodyczami, nie ma też sklepu w pobliżu szkoły, więc dzieci nie wydają ciężko zarobionych dolarów od rodziców na słodycze :).

Częścią programu lunchowego jest również przekąska.

W każdej klasie leży codziennie coś nowego do przegryzienia, a to jabłka, a to seler naciowy, albo krakersy, dla wszystkich dzieci, żeby żadne nie czuło się głodne. Nauczycielka Krzysia powiedziała mi wczoraj, że w następnym tygodniu przywiezie jabłka z gospodarstwa swojej siostry ?

Ponad to jest jeszcze breakfast program, czyli wspólne śniadanie o 8:45.

Nauczyciele, dzieci i rodzice mogą się spotkać na stołówce i zjeść kanapkę za symboliczną opłatą (dla dziecka chyba mniej niż 1$)

Kilka słów dopisanych w 2020 roku

Ten post napisałam w pierwszym roku naszego pobytu w Kanadzie, kiedy do szkoły chodził tylko starszy syn, Krzyś. Kilka lat później jesteśmy w Polsce i do polskiej szkoły rejonowej chodzi także Maciek, do drugiej klasy. Sporym plusem obecnej szkoły jest stołówka, na której kompot “smakuje jak w Ikea, mamo!”.

Wywiadówki na razie wyglądają trochę tak, jak je pamiętam z czasów “przed Kanadą”. A trochę inaczej – w sumie zależy od nauczyciela. Wychowawczyni Maćka jest przemiła, wychowaczyni Krzyśka jeszcze nie poznałam. Wierzę, że dobro dzieci jest dla nich ważne i widzę starania, żeby naszych kanadyjskich chłopaków oswoić i włączyć w polski system.

W 2020 mało piszę dłuższych tekstów o szkole na blogu, ale często relacjonuję na mediach społecznościowych, jak to w Polsce wygląda. Chłopaki uczą się też w kanadyjskiej szkole online, więc jeśli temat Cię interesuje, to dołącz do nas na Instagramie.

Masz pytanie? Zadaj je w komentarzu! A może odpowiedź znajdziesz w innych postach o szkole i przedszkolu w Vancouver? Całą listę znajdziesz tutaj: