Wpis zaktualizowany 22 października, 2019
Ten post początkowo dotyczył naszej pierwszej wycieczki do MOA, na wiosnę 2015. Latem 2016 roku napisałam krótki tekst o trudnej sytuacji Indian kanadyjskich dla internetowego magazynu FUSS. Postanowiłam wtedy połączyć ten post, inny, niewielki blogowy wpis o szkołach rezydencjalnych oraz artykuł z Fuss’a. I tak powstał poniższy post, na który zapraszam.
Wstyd się przyznać, że przed emigracją cała moja wiedza o rdzennych mieszkańcach Kanady ograniczała się do mglistych wyobrażeń czerwonoskórych, poważnych twarzy i szeleszczących pióropuszy.
Przecież wiem, jak wygląda Indianin – w książkach napisali, westerny się oglądało, znaki dymne, tipi, tomahawki i w ogóle. Cepelia from Kanada i drżyjcie blade twarze.
Teraz wiem więcej. Wciąż niewiele.
Kilka wyrwanych z szerszego kontekstu informacji, parę postronnych i obarczonych subiektywnym odczuciem obserwacji na ulicy, coś tam, co Krzyś od czasu do czasu napomknie po lekcji social studies. Nic szczególnego.
Wiosną 2015 byliśmy w Muzeum Antropologicznym na terenie Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej, ale jak to z dziećmi bywa, przemknęliśmy po korytarzach, kątem oka zerkając na wystawy.
Muzeum Antropologiczne w Vancouver jest bardzo nowoczesne, na samiusieńkim końcu wybrzeża, bogate w zbiory, chociaż może niekoniecznie dla najmłodszych.
Maciek prędko się znudził, a ciężkie szuflady przyprawiały mnie o bezustanny niepokój, czy nie przytrzaśnie sobie palca.
A kawiarnia zamknięte w godzinach działania muzeum, o nienienienie, tak się nie bawimy 🙁
Pojechaliśmy na festiwal tańców Indian z zachodniego wybrzeża i ten pokaz, to był strzał w dziesiątkę
Dosłownie opadły nam szczęki z zachwytu na widok tańczących, staranności z jaką wykonane są ich stroje i rekwizyty [zerknijcie na zdjęcia w dalszej części posta]. Było tak niewymuszenie uroczyście. Chłopcom też udzielił się ten nastrój i w skupieniu oglądali godzinny pokaz. Krzysiek komentował historie na scenie – raz w tygodniu mają w szkole zajęcia rdzennych mieszkańcach Kanady.
Kim są rdzenni mieszkańcy Kanady?
Mówi się na nich Aboriginal Peoples lub Indigenous Peoples, a stanowią około 4% populacji kraju. Czyli niewiele. Kanadyjska konstytucja uznaje 3 grupy rdzennych mieszkańców. Pierwsza z nazwy to First Nations. To o nich napisano książki, nakręcono filmy i opowiadano dzieciom historie – to są Indianie, chociaż „Indians” to określenie potoczne, nie używa się go w sytuacjach i dokumentach urzędowych. Później mamy Metysów (Métis), potomków Indian i pierwszych europejskich osadników, oraz Inuitów (Inuit), czyli mieszkańców arktycznych rejonów Kanady.
Trochę historii kolonizacji Kanady
Pierwsi Europejczycy przybyli do wschodniej Kanady na początku XVII wieku i zaczęli handlować z tubylcami. Na handlu się nie skończyło. Kolonizatorzy zaczęli zagarniać dla siebie coraz więcej bogactw naturalnych i ziemi, zmuszając Aboriginal Peoples do zamieszkania w rezerwatach. Niełatwe stosunki między osadnikami a mieszkańcami próbował (nieudolnie) uregulować rząd kanadyjski, który w 1876 roku wydał Indian Act, zachęcając, a właściwie nakazując, żeby tubylcy porzucili swoje zwyczaje i starali się zasymilować z przybyłymi z Europy osadnikami. Na mocy tego aktu prawnego rozwinęła się sieć tzw. residential schools, szkół z internatem założonych przez białych osadników celem nauczenia rdzennych mieszkańców Ameryki, czym jest prawdziwa cywilizacja. Rdzenna kultura kanadyjska opierała się na przekazie ustnym (oral history).
System szkół rezydencjalnych czyli wstydźcie się Europejczycy
Niestety, dla Europejczyków tradycja niespisana w księgach była mniej warta, uznano ją za prymitywną.
Dlatego też tysiące dzieci zostało odebranych rodzicom i umieszczonych w szkołach, gdzie miały nauczyć się europejskiego – lepszego – postrzegania świata.
Ten system edukacyjny funkcjonował w Kanadzie aż do 1996.
Specjalna komisja rewizyjna wiosną 2015 podzieliła się rezultatem swoich badań. Doliczyli się 150 tysięcy dzieci, które uczyły się w tych szkołach.
Ogromna, przytłaczająca liczba. Dzieci, które dzisiaj są dorosłymi nieradzącymi sobie ze swoją przeszłością i teraźniejszością. Powoli przełamują milczenie, domagają się wyjaśnień i zadośćuczynienia.
W szkołach rezydencjalnych dopuszczano się wielu podłych rzeczy wobec indiańskich dzieci: nie wolno było mówić w języku plemienia, religia i praktyki religijne inne niż chrześcijańskie nie miały prawa bytu, część dzieci wysterylizowano i dopuszczano się wobec nich nadużyć na tle seksualnym.
Linki do artykułów po angielsku: pierwszy, drugi. I jeszcze artykuł z New York Times
Tajemnicze zaginięcia tubylczych kobiet
Reperkusje na tle rasowym przybierają nawet współcześnie formy bardzo opresyjne.
W naszym community centre wisi tablica „Missing Aboriginal Woman”. Jest o zaginionych i zamordowanych autochtonicznych kobietach, których ginie prawie 5 razy więcej niż innych Kanadyjek.
Dlaczego? Nikt nie potrafi do końca wytłumaczyć powodów przemocy, a śledztwa kanadyjskiej policji nie dają pełnego obrazu tego, jak wygląda codzienne życie rdzennych mieszkańców, ich codzienne wybory, które dla ponad 1000 kobiet skończyły się tragicznie.
Niektórzy winią narkotyki, inni kontekst społeczny.
Co robić jak się spotka w VancouverIndianina?
Zdaniem Aboriginal People ani konstytucja, ani Indian Act, ani tym bardziej nieskuteczne działania rządu nie służą ochronie interesów rdzennych mieszkańców Kanady.
Mimo że na pierwszy rzut oka wydaje się, że tubylcy nie powinni narzekać.
Mają szersze uprawnienia niż „zwykli” Kanadyjczycy – nie płacą podatków, studiują za darmo (kredyt na naukę na uczelni wyższej to pokaźny dług, z którym absolwenci zaczynają swoje dorosłe życie), a w niektórych zakładach pracy mają priorytet podczas zatrudnienia.
Mam wrażenie, że miasto im nie służy.
Dlatego szanse natknięcia się na Indianina w Vancouver są niewielkie, mimo że nie wszyscy mieszkają w rezerwatach.
Ale jak się już wpada na Indianina, najczęściej przechodzi się na drugą stronę ulicy.
Tak, wiem, jak to brzmi.
Wygląda jeszcze gorzej.
Ale tak właśnie jest i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.
Często bywają zaniedbani, głośni, zmagają się z otyłością, sprawiają wrażenie niezaradnych. Wyglądają na ludzi, którym się w życiu nie udało.
W niczym nie przypominają Indian z książek Karola Maya, ale nie to mnie smuci.
W Kanadzie nie porusza się tego tematu, chodzi się koło niego z nadzieją, że nikt nic nie powie. Indianie są więc niewidoczni.
Z rzadka słyszy się o nich podczas protestów czy gorących dyskusji, kiedy przedmiotem sporu staje się rzeka, ziemia, tama.
Słyszy się o nich częściej podczas uroczystości, kiedy stanowią atrakcję turystyczną, bo przecież to wszystko takie kolorowe i piękne.
Sami popatrzcie na zdjęcia – na pierwszy rzut oka można myśleć, że co jak co, ale Indianinem dobrze być !
Z książek o Indianach wyłania się obraz dumnego, odważnego i chcącego stanowić samemu o sobie narodu.
Dzisiaj są jednak mocno poturbowani. Na siłę dopasowywani do standardów europejskich, zostali pozbawieni ciągłości historycznej, społecznej i emocjonalnej.
Dzisiaj Indianie kanadyjscy, mimo że byli tutaj od zawsze, zmagają się często z wyzwaniami większymi niż nowo przybyli.
Historii nie da się tak łatwo odkręcić. Nie wystarczy powiedzieć „przepraszam”. Mleko się rozlało i zapaszek ciągnie się przez lata.
O dzisiejszych Indianach nikt nie napisze porywających książek, nie nakręci brawurowych filmów akcji.
Żyją „gorszym” życiem, mimo ułatwień niedostępnych innym Kanadyjczykom.
To, jak obeszła się z nimi historia pisana ręką białego człowieka, z pewnością wpłynęło na ich teraźniejszość.
Dzisiaj są nieprzystosowani, nie pasują do wizerunku miasta stawiającego na młodych, wysportowanych, zaradnych i energicznych.
Mieszkam teraz w ich kraju, na ich ziemi. Nazwa „Canada” pochodzi z ich języka – kanata to wioska/siedziba w mowie plemion zamieszkujących okolice Rzeki Świętego Wawrzyńca.
Patrzę na te same góry, na które oni patrzyli, czuję ten sam wiatr od Pacyfiku.
I jest mi żal.